Klaustrofobiczna atmosfera. Ostatnia poprawka makijażu i „kropka nad i” w postaci pociągnięcia szminką, które kończy cały rytuał.
Wraz z błyskawicznym cięciem pełny obrót kamerą z najazdem na kolejną historię ludzkiej niedoli. Wtórność tematyczna staje w szranki z delikatnością kobiecej natury. Nad kurzem, który opadł po starciu merytoryki z subtelnością rozpościera się złowróżbne widmo przewlekłej choroby.
Ciężko przejść do porządku dziennego nad faktem, iż o ludzkiej tragedii mogą zadecydować sekundy. W przypadku Yumy – dokładnie trzydzieści siedem sekund.
Dramat kontrastujący z wiecznym uśmiechem bohaterki. Być może będącym dobrą miną do złej gry, ale skutecznie oddającym konkretne emocje, które zebrała i przekuła w dźwięk i obraz Hikari.
Dziewczyna to 23-letnia mieszkanka Tokyo, borykająca się z uniemożliwiającym jej normalne funkcjonowanie dziecięcym porażeniem mózgowym. Życie pod kloszem, unormowane przez nadopiekuńczą matkę, zaczyna powoli doskwierać córce. Ma ona dosyć bycia w cieniu własnej kuzynki i życia w zamkniętej na spontaniczność rutynie.
Początkowe sekwencje mijają zaskakująco przyjemnie. Prześwietlone ciepłe klatki układają się w subtelne kolaże, które zachęcają do śledzenia dalszych losów Yumy. Komiksowe wstawki są sporym powiewem świeżości i nadają wczesnej fazie obrazu ciekawego, plastycznego charakteru, który niemal symbiotycznie współgra z osobowością dziewczyny.
Mogłoby się wydawać, że historia nabiera tempa tylko po to, by niedługo później zabić swą dynamikę przez bezcelowe retardacje i tkwienie w martwym punkcie, jeśli chodzi o rozwijanie postaci i głównych wątków. Przez ten widoczny zastój fabularny nasuwa się naturalny podział produkcji na dwa segmenty, a właściwie dwie Yumy. Pierwsza to grzeczna dziewczynka, starająca się zadowalać wszystkich dookoła. Natomiast druga nie boi się zaryzykować i w końcu zawalczyć o swoje.
Metamorfoza ta nie miałaby szans się ziścić, gdyby nie prawdziwie hollywoodzki uśmiech losu. Mai – przypadkiem spotkana przy zepsutej windzie w hotelowym hallu luksusowa prostytutka – odegra niebagatelną rolę w procesie nabywania pewności siebie oraz samorealizacji głównej bohaterki. Kobieta bezinteresownie pomaga młodej Japonce wyrwać się z ograniczającego ją świata, daje jej namiastkę normalności choć w zwykłym, niekryjącym w sobie odrazy czy litości spojrzeniu.
Poruszona przez reżyserkę problematyka, wokół której cały czas lawiruje narracja, jest prawdziwym polem minowym dla niewprawionych twórców. Z jednej strony ckliwe historie o heroicznej walce z własnymi słabościami to pożywka dla kina kanapowego. Z drugiej strony bardzo dobrze wyważone i subtelne opowieści, które unikają tanich, wyrachowanych chwytów na zawładnięcie emocjami widza to uniwersalne klasyki, które nawet najbardziej zatwardziały kinoman prędzej czy później pokocha.
Jest to kwestia nader subiektywna, gdyż granica między dwiema skrajnościami jest w dużej mierze weryfikacją wrażliwości autora w utrzymaniu odpowiedniego balansu czerni i bieli ludzkich żyć. 37 sekund jest chwilami niebezpiecznie blisko statusu „polsatowego niedzielniaka”. Produkcja wybrzmiewa momentami paskudnym, infantylno-moralizatorskim tonem, który nie pozwala rozwinąć jej skrzydeł. Są też momenty, w których odtwórczyni głównej roli zachwyca subtelnością i błyskotliwością, nawet grając lekko pijaną Yumę. To jednak tylko jednostkowe przebłyski, które toną w morzu banalności.
Finałowa pogoń za marzeniami w połączeniu z elementami orientalnej flory przywołuje na myśl obrazy Hirokazu Koreedy. Kwitnące kwiaty, zroszone łodyżki czy, już wychodząc z detalu, malownicze nadmorskie pejzaże. Wszystkie te kadry wraz z charakterystycznym rozpromienieniem świata tworzą kompozycję bliską wizualnemu stylowi japońskiego mistrza. Pomimo wtórności całej opowieści kończy się swoistą klamrą, zespajając poszczególne wątki oraz pozostawiając widza przepełnionego ciepłem i nadzieją.
Netflix wyszedł z ciekawą inicjatywą, umieszczając w swej ofercie skromną produkcję, prezentowaną podczas Berlinale. Mimo sporych zarzutów scenariuszowych to dalej przyjemna, niezobowiązująca rozrywka, która przyciągnie do ekranu zarówno fanów japońskiej kinematografii, jak i amatorów filmowego wyciszenia. 37 sekund to doskonała pozycja na rodzinny seans, która niczym delikatny kwiat wiśni zachwyci od strony wizualnej, po czym przypomnimy sobie, że takich samych kwiatów, chociaż pięknych, są jednak tysiące.
film dostępny na: Netflix
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
37 sekund
Dyskusja