Tegoroczny program festiwalu Mastercard OFF CAMERA stanowił wybuchową mieszankę filmów, dotykających problemów społeczności LGBTQ+, motywu coming-of-age, przetwarzanego na wszelkie możliwe sposoby i produkcji, mających stanowić rodzaj szkła powiększającego na bolączki współczesnej Europy – radykalizującej się, rządzonej fobiami i uprzedzeniami na tle etnicznym i kulturowym. W poniższym zestawieniu znajdziecie subiektywny wybór pięciu festiwalowych perełek.
Znamiennym jest, że to właśnie twórcy filmów, przystających do ostatniej z wyszczególnionych kategorii, zdobyli najważniejsze nagrody tegorocznego festiwalu. Ulaa Salim, zwycięzca Konkursu Głównego i Jacek Borcuch, triumfujący w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych, w swoich pełnometrażowych fabułach próbują postawić diagnozę Staremu Kontynentowi w dobie zamachów terrorystycznych, przybierających na sile ruchów skrajnoprawicowych i – ogólnie rzecz biorąc – pogłębiających się społecznych podziałów. Każdy z nich robi to na właściwy sposób – Salim ubiera ją w płaszczyk policyjnego thrillera, Borcuch z kolei tworzy impresję o specyficznej, zatartej strukturze, której centrum stanowi kobieta, mająca odwagę sprzeciwić się konwenansom i wszechobecnej hipokryzji.
SŁODKI KONIEC DNIA
O laureacie nagrody Konkursu Polskich Filmów przeczytacie szerzej w naszej recenzji, która wkrótce pojawi się na portalu. Jedno jest pewne – seanse najnowszego filmu Borcucha, którego scenariusz był owocem współpracy ze Szczepanem Twardochem, należały do najbardziej obleganych podczas tegorocznego festiwalu. Największym atutem Słodkiego końca dnia, który wiele widzów możliwie uzna za wadę, jest jego niejednoznaczność, emanująca z historii awersja do zwodniczego dydaktyzmu. Borcuch pokazuje nam kobietę, która nie uznaje półśrodków i, świadoma własnych niedoskonałości, nie poszukuje ideału wśród innych, a do tego z premedytacją prowokuje społeczeństwo, obnażając jego zakłamanie.
SONS OF DENMARK
Pomysł na zwycięski film Konkursu Głównego powstał przed sześcioma laty. ,,Wszyscy mówili mi wtedy, że scenariusz jest zbyt daleki od rzeczywistości” mówił jego twórca, Ulaa Salim, przed jednym z seansów. ,,Kiedy, po ukończeniu szkoły filmowej, postanowiłem go zrealizować, usłyszałem z kolei, że jest jej zbyt bliski”. To dobrze kwituje ładunek Sons of Denmark, filmu bez wątpienia reakcyjnego, w ostry sposób komentującego napięcia na linii nacjonaliści – imigranci. Salim nie bierze żadnej ze stron, a jedynie w dobitny sposób demonstruje, do czego może doprowadzić zaślepienie i tłumiona frustracja, jednocześnie obnażając mechanizmy procesu werbowania do komórek terrorystycznych.
NEON HEART
Kolejny duński film w zestawieniu nie szczędzi widzom obscenicznych i wzbudzających dyskomfort momentów, ale twórcy nie szokują dla samego aktu, a raczej w celu wywołania katartycznego efektu, który towarzyszy oglądaniu końcowych scen. Bohaterowie filmu – Niklas, narkoman na odwyku, jego młodszy brat, błąkający się ze zgrają kumpli po ulicach Kopenhagi, szukając guza i była dziewczyna Niklasa, niegdysiejsza aktorka porno, poszukują drogi do zrozumienia siebie, ukojenie odnajdując w opiece nad innymi. W intrygującym studium winy i odkupienia podjęto również tabuizowany wciąż temat relacji intymnych osób niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie.
RAFIKI
Miejskie przestrzenie, majaczące na ekranie, można by z marszu uznać za zachodnioeuropejską metropolię – takie skojarzenia dowodzą, jak mylne wyobrażenie Afryki ukształtowały w nas dziesiątki filmów, podejmujących temat problemów Czarnego Lądu. Wanuri Kahiu odczarowuje tę wizję, przepuszczając ją przez filtr estetyki określanej przez siebie samą mianem ,,afrobubblegum”, w której ramach Nairobi to miasto pełne kolorów i młodzieńczej energii. Miłosna relacja między dwiema nastolatkami, Keną i Ziki, choć gromadzą się nad nią czarne chmury uprzedzeń tradycjonalistycznej społeczności, pełna jest niewymuszonego uroku i beztroski, często zatracanego w narracjach coming – outowych na rzecz zbędnego dramatyzmu.
TYREL
Sebastian Silva, Chilijczyk tworzący w Stanach, to prawdziwy ekscentryk, a przy tym żartowniś – wiemy to od czasów Crystal Fairy. Tym razem, w towarzystwie czarnoskórego Tylera, zabiera nas na typowe white – people party w odosobnionym domku pośrodku leśnej głuszy. Brzmi znajomo? Bez obaw, Silva nie próbuje zapracować tutaj na miano drugiego Jordana Peele’a – niemniej, główny bohater też wkrótce zapragnie uciekać. Wszak popijana non – stop góralska herbatka i różne warianty kalamburów coraz bardziej napinają atmosferę. Silva, zamiast oprawiać film w ramy horroru, czy, co gorsza, moralitetu, trzyma się formuły „buddy movie”, sprawiając jednocześnie, że intensywnie współodczuwamy wszelkie niezręczności i frustrujące sytuacje, jakie stają się udziałem Tylera. Aż nabiera się ochoty na angielskie wyjście…
Dyskusja