Nadrabiając w ciasnych czterech ścianach filmowe zaległości, bardzo często sięga się po wcześniej nieznane tytuły z ziemi rodzimej. Polscy kandydaci do Oscara czy zdobywcy wielu najważniejszych nagród filmowych wydają się naturalnym wyborem w pierwszej kolejności. Pośród nich znajdują się jednak dzieła mniejsze, często debiutanckie, dopiero formujące sylwetki młodych, obiecujących twórców. Dzisiaj chciałbym przedstawić pięć takich filmów, które wyróżniają się na polskim podwórku, a znaleźć je można na platformie CHILI. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z listą!
Cicha noc (2017), reż. Piotr Domalewski
Ten najpopularniejszy w całym zestawieniu film to doskonały obraz iluzji wytwarzanej na rzecz domowych zgromadzeń okolicznościowych – w tym przypadku Świąt Bożego Narodzenia. Ich sakralny charakter został w tym przypadku mocno zdegradowany na rzecz pseudorytualnych automatyzmów. Rozkładanie wigilijnego stołu, by umieścić na nim sałatkę jarzynową i wódkę, odpalenie w tle Kevina samego w domu i słuchanie telewizyjnych kolęd z Beatą Kozidrak na czele. Oklepane regułki i zachowania to jedynie skutek nieprzetrawionych rodzinnych relacji, a święta okazują się idealnym punktem kulminacyjnym wszystkich nagromadzonych w sobie toksycznych emocji. Całe szczęście Domalewski unika obrazu patologii i nie przekreśla rodziny jako spójnego wewnętrznie organizmu, a jedynie próbuje wyperswadować nam, że powinniśmy ze sobą szczerzej rozmawiać. Cicha noc to obraz na wskroś polski.
Córki dancingu (2015), reż. Agnieszka Smoczyńska
Jeżeli ktoś Córek dancingu nie widział, a bazuje jedynie na fałszywych trailerach i materiałach promocyjnych, to już śpieszę z wyjaśnieniem. To osobliwe dzieło Smoczyńskiej wcale nie sprowadza się do komedii z rozbieranymi scenami w rytmach disco. Wręcz przeciwnie, głównymi bohaterkami są syreny, a całość ma wiele ukrytych warstw znaczeniowych, na czele z tą feministyczną. I może właśnie przez złe działania marketingowe film minął się ze swoim targetem w Polsce. Nie każdy jednak wie, że nasz kraj jest wyjątkiem w tej materii i Córki dancingu podbiły zarówno europejskie festiwale, jak i cały świat na czele z Sundance Festival i Festiwalem Filmowym w Wenecji. Niech to posłuży za słowa rekomendacji, a od siebie dodam, że jest tu mrok, oniryzm i drapieżność.
Atak paniki (2017), reż. Paweł Maślona
Pamiętacie może argentyńską czarną komedię Dzikie historie? To dzieło, powstałe w 2014 roku, było unikatem na skalę światową, gdyż udało mu się ubrać uczucie nieopanowanej wściekłości w przepiękne formalne szaty. Ludzka niemożność poradzenia sobie z pewnymi odgórnymi, naturalnymi ograniczeniami czy przeciwnościami losu znalazła swoje ujście właśnie w medium filmowym. Bliźniaczą strategię przybrał omawiany Atak paniki i bynajmniej nie poległ, reprezentując polskie podejście do wulkanu niekontrolowanych afektów. Mamy tu po kolei do czynienia z niedoszłą parą, szantażowanym kelnerem o duszy dresiarza czy dziećmi eksperymentującymi z narkotykami. Sytuacji tragicznych jest tu jednak znacznie więcej, a wszystkie dążą do równolegle przeplatanego finału, który jest prawdziwym upustem i wyzwoleńczym krzykiem. Ale bez obaw, wszystko przyprawione jest doskonałym pikantnym humorem. Bo z życia trzeba umieć się śmiać.
Córka trenera (2018), reż. Łukasz Grzegorzek
Zmieńmy trochę ton. Przenieśmy się na przypalony letnim słońcem kemping, otoczony cieniem drzew, a gdzieś nieopodal nich jezioro odbijające w sobie środek dnia. Klimaty iście sundance’owe. Dodamy do nich pierwiastek sportowy, korty tenisowe palące stopy i wycieńczającą rywalizację przy niediegetycznym akompaniamencie muzyki klasycznej. Wpiszmy w całość niepodważalnie szczerą, ale też niezdrową relację ojca trenera i córki zawodniczki, a otrzymamy naturalistyczną bombę pełną spięć. Wiadomo, ojciec wymaga za dużo, a córka zawsze chce dać od siebie jeszcze więcej. Jako widzowi, dane nam jest zaobserwować przekroczenie tej granicy, która jeszcze nigdy nie została przekroczona. Pewien rodzaj uwolnienia młodości, a jeszcze większej izolacji starości. To wszystko niezwykle pachnie i grzeje, zostawiając przy okazji z niejedną refleksją. Ale przede wszystkim jest tu bardzo ciepło.
Nina (2018), reż. Olga Chajdas
Reprezentant bardzo ciekawego podejścia do nurtu kina LGBT, w którym seksualność wylewa się z ekranu, spowity jednak undergroundową powłoką. Sama podstawa fabularna to bowiem zmęczone małżeństwo poszukujące surogatki, która okazuje się lesbijką i popada w romans z „matką właściwą”. Nie da się ukryć, że to jedno zdanie wystarczająco wyraźnie nakreśla pewne niezręczności, niepewności, a nawet popędy. Na szczęście film nie kończy się na nich i przeobraża się w opowieść emancypacyjną, zmysłową oraz klaustrofobiczną. Warto zaznaczyć, że jest to pełnometrażowy debiut reżyserki i pomimo kilku niezgodności, imponuje twórczą odwagą i wachlarzem środków stylistycznych. Jest hermetycznie, ale i intensywnie.
Wszystkie filmy dostępne są na CHILI. A tymczasem #zostańwdomu i oglądaj filmy.
Dyskusja