Wraz z napływem arktycznych mas powietrza, fabularny debiut Joe Penny za sprawą Akson Studio wkradł się po cichu na ekrany polskich kin. Prawdopodobnie w obliczu tak ogromnej konkurencji w postaci szturmu oscarowych nominacji, zwykły zjadacz popcornu odpuści sobie wojaże Madsa Mikkelsena po arktycznym pustkowiu i uda się na obrazy z plakatami przepełnionymi od wyróżnień. Natomiast skreślenie Arktyki, już na samym starcie jest dużym błędem, gdyż debiut brazylijskiego reżysera skutecznie odchodzi od survivalowej konwencji w kosmosie, przypominając o surowości i nieprzyjazności rodzimej planety, jak i ukazując przede wszystkim człowieka bez kosmicznej aparatury, który również musi stawić czoła przeciwnościom losu.
O Overgårdzie wiadomo z początku niewiele i pozostaje on enigmatyczny przez cały seans. Główny bohater jest pilotem, który przegrał pierwsze starcie z żywiołami, które bestialsko ściągnęły go na ziemię krainy skutej lodem. Widz nie wie dokładnie, kiedy całe zajście nastąpiło. Można wnioskować po jego dokładnie utrwalonych i sumiennie wykonywanych rutynach w postaci łowienia w przeręblu, poprawiania starannie wykonanego SOS czy nadawania sygnału radiowego, że już od dłuższego czasu jest nieproszonym gościem na mało gościnnym terenie. Rewelacja nastąpiła pewnego dnia, który początkiem nie odbiegał od innych. Odebrany sygnał radiowy rozgrzał skute lodem serce bohatera, dając ogromną nadzieję na ratunek. Była ona jednak płonna, gdyż zalążek arktycznej burzy z łatwością zdmuchnął helikopter, traktując go jak marny punkt w otchłani bieli. Następnie postać grana przez Mikkelsena została poddana testowi ludzkiej wrażliwości, sprawdzającemu zachowania względem bliźnich w skrajnie ekstremalnych warunkach. Z katastrofy wyszła cało druga pilotka. Bardzo zły stan w jakim się znalazła utrudniał komunikację oraz współpracę, a dociągnięcie jej do prowizorycznej bazy utworzonej w głównej części wraku samolotu, stanowiło nie lada wyzwanie. Po kilku dniach utrzymanych w podobnym rygorze z nowym pasażerem na pokładzie, protagonista uznał, że jedynym sensownym wyjściem z zaistniałej sytuacji jest podróż w głąb lądu i odnalezienie stacji badawczej zaznaczonej na ocalałej mapie. Wtedy fabuła nabiera nieco tempa, przeobrażając powolny zimny dramat w nieco cieplejsze kino drogi.
Ogrom przewagi natury portretują kadry skąpane w odcieniach bieli i przebijających ją skał. Islandia, na której kręcono przez całe dziewiętnaście dni, świetnie oddała charakter samej Arktyki. “Puste” mastershoty, w których sam Mikkelsen często jest kropką, pokazują, że to nie on pociąga za sznurki, a ciągnie ociężale sanie. Im dalej w las tym dochodzą kolejne komplikacje, tym razem w postaci głównego antagonisty produkcji – niedźwiedzia. Bestia, przez lwią część seansu ma chrapkę na dwójkę podczas trwającej eskapady, dodam jeszcze, że co do samego wykonania (cgi) polarnego drapieżnika nie można się przyczepić.
Świat przedstawiony przez reżysera skrajnie różni się od naszego. Rządzą w nim twarde reguły, dyktowane przez rytm natury, do których człowiek nie zdołał przywyknąć. Uczucia są bardzo szorstkie. Całą ich gamą dyryguje ból, który cały czas daje się we znaki głównemu bohaterowi zarówno w postaci zimna, jak i tęsknoty. Zagłębiając się w samą kreację postaci Overgårda, trzeba uznać kunszt aktorski duńskiego aktora. Sam Penna, który opowiadał o produkcji po seansie podczas festiwalu Nowe Horyzonty (w którym dzięki uprzejmości organizatorów mogłem brać udział), wielokrotnie podkreślał rolę Madsa w całym przedsięwzięciu. Wiele zbytecznych linii dialogowych zostało finalnie uciętych, przez co film nie jest przegadany. Obraz ma większą wartość ekspresyjną; umartwianie i monologi kierowane do widza wybijałyby tylko z rytmu. Zamiast tego narracja prowadzona jest przez długie ujęcia i szybkie zbliżenia, nie zabijając przy tym całej mistycznej otoczki.
Pena w swoim debiucie wykazuję się dojrzałością i zabiera widza na bardzo niekomfortowy spacer po Arktyce. Zarówno fani Madsa wyjdą z kina zadowoleni, jak i osoby szukające ochłody w “biegu oscarowym”, szczególnie te, które cenią sobie przyjemną, lecz niezbyt wymagającą dawkę “slow cinema”.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
ocena
Dyskusja