Asako. Dzień i noc to jeden z ostatnich filmów biorących udział w zeszłorocznym konkursie głównym na festiwalu w Cannes, który jeszcze nie trafił do polskiej dystrybucji. Na szczęście niedługo się to zmieni – Aurora Films zapowiedziało premierę w polskich kinach na końcówkę maja. Obraz znalazł się jednak wcześniej w ofercie tegorocznej edycji Wiosny Filmów, na której miałem okazję go obejrzeć. Czy był to udany seans? Mimo że trudno nie zgodzić się z opiniami nazywającymi Asako japońską telenowelą, trzeba uczciwie przyznać, że podejście twórców do opowiadanej historii – pełne dużej samoświadomości i atrakcyjnego humoru – zaowocowało filmem zdecydowanie dalekim od ideału, choć sprawiającym masę rozrywki.
Fabuła skupia się na miłosnych perypetiach tytułowej Asako – młodej, pracującej w kawiarni dziewczyny. Gdy poznaje ona tajemniczego Baku, który szybko (naprawdę szybko!) dorasta do miana jej pierwszej miłości, szalenie zakochana Asako nie wyobraża sobie reszty życia bez nowego partnera i – mimo wyraźnej dezaprobaty rodziny i przyjaciół – kompletnie traci dla niego głowę. Pewnego dnia Baku znika jednak nieoczekiwanie i zostawia dziewczynę ze złamanym sercem. Kilka lat później Asako przypadkowo nawiązuje kontakt z Ryoheiem – mężczyzną wyglądającym niemal kropka w kropkę jak jej były kochanek.
Zaprezentowana przez Hamaguchiego historia jest bardzo prosta – w gruncie rzeczy Asako. Dzień i noc to komedia romantyczna, jakich wiele. Praktycznie żadne fabularne posunięcie nie będzie dla doświadczonego kinomana zaskoczeniem. Nie zmienia to jednak faktu, że można czerpać wiele satysfakcji z tego, jak reżyser postanowił rozstawić pionki na tej, nieco już zdartej, gatunkowej planszy. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na lekkość narracji. Po blisko półgodzinnym wstępie bez większych zgrzytów przechodzimy do sedna opowieści, które rozgrywa się aż pięć lat później. Mimo tego nie odczuwamy żadnej dezorientacji – jakby reżyser chwycił nas za rękę i, chichocząc, wyszeptał do ucha: „spokojnie, zaufaj mi”. I naprawdę warto mu zaufać, bo, jak później się okazuje, Hamagutchi od samego początku doskonale wie, co robi i umiejętnie kontroluje swoje postaci na ekranie.
Bohaterowie są bardzo sprawnie napisani – nie potrzeba wielu scen, by zrozumieć ich istotę, zarówno w odniesieniu do całej fabuły, jak i w charakterze tła dla głównej bohaterki. Szybko orientujemy się, że tytułowa Asako wypada w porównaniu do nich szczególnie blado; dziewczyna zdaje się nie mieć prawie żadnych zainteresowań ani życiowych ambicji, które warto by pokazać na ekranie. Oczywiście, i taki zabieg artystyczny nie jest bezcelowy – prawdopodobnie reżyser chciał w ten sposób przybliżyć nam postać młodej, zagubionej dziewczyny, która zdaje się być zafascynowana tylko i wyłącznie pielęgnowaniem uczucia młodzieńczej miłości. We współczesnym społeczeństwie jest to szersze zjawisko, które reżyser wyraźnie krytykuje i konfrontuje z rzeczywistością – do czego wrócę później.
Największym plusem filmu jest wpisana w całą opowieść autoironia. Twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że prezentowaną przez nich historię (która swoją absurdalnością często ociera się o groteskę, przez co mamy wrażenie, jakbyśmy byli wrzuceni w sam środek trwającej już paręset odcinków telenoweli) trudno traktować w pełni poważnie, i umiejętnie korzystają z tej wiedzy. Dużo tutaj subtelnego i niewymuszonego humoru, który – nawet jeśli nie wywoła gromkich salw śmiechu – na pewno raz na jakiś czas spowoduje wśród widzów delikatny uśmiech. I nawet jeśli będzie on wynikał z lekkiego zażenowania, a Asako postanowimy potraktować jako odmóżdżający rodzaj rozrywki – trudno o drugie tak przyjemne guilty pleasure, zwłaszcza w kinie niezależnym. Mimo paru dłużyzn (czas trwania mógłby spokojnie zostać okrojony o około dwadzieścia minut), Asako jest idealny na wiosenne ocieplenie klimatu, gdy zamiast parogodzinnych, zmuszających do refleksji zagranicznych filmów, mamy ochotę na coś po prostu lżejszego.
Nie brak tu również drugiego dna. Mimo że z początku nie jest to oczywiste, z czasem zauważamy, jaką reżyser próbuje przemycić nam wiadomość, a może nawet morał, dotyczącą współczesnych związków romantycznych oraz tego, jak często przesłaniają nam one rzeczywistość. Mimo że refleksja ta nie jest zbyt wyszukana, w odniesieniu do całej historii bardzo dobrze wybrzmiewa i komponuje się z tym, co film pokazuje praktycznie od swojej pierwszej sceny (w której to Asako zaczyna całować się z Bako, wtedy jeszcze zupełnie dla niej nieznajomym). Można więc powiedzieć, że film doskonale „i bawi, i uczy” – a wszystko to w ramach lekko prześmiewczej, ale satysfakcjonującej konwencji.
Najnowszy obraz Hamaguchiego zdecydowanie nie jest dla każdego, zwłaszcza, gdy do każdej produkcji podchodzi się ze zbyt dużą powagą i dosłownością. Mimo to warto dać Asako szansę – istnieje bowiem szansa, że szalone pomysły reżysera przypadną Wam do gustu, a gdy tak się stanie – czeka Was naprawdę przyjemny, dwugodzinny seans.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
ocena
Dyskusja