Horrory nie miały łatwo, jeśli chodzi o pozbycie się łatki taniego i kiczowatego kina rozrywkowego straight to DVD – przez długi czas gatunek ten nie był traktowany poważnie przez krytyków czy bardziej wymagających widzów, a oglądanie filmów grozy kojarzone było jedynie z niewymagającym seansem ze znajomymi przy czipsach i butelce dobrego alkoholu. Wizerunkowi temu nie pomagają multipleksy, które regularnie umieszczają w swoich repertuarach mniej lub bardziej udane produkcje zrealizowane na jedno kopyto, których sposobem zaangażowania widza jest bombardowanie go serią jumpscare’ów. Mimo tego wszystkiego, można mówić o swego rodzaju renesansie, jeśli chodzi o postrzeganie horrorów w opinii publicznej w ostatnich latach – filmy takich reżyserów jak Jordan Peele, Ari Aster czy Robert Eggers wywołują żywe emocje na całym świecie i podbijają festiwale nie gorzej, niż przedstawiciele kina dramatycznego. Pytanie więc brzmi: czy w obecnej chwili takie filmy jak Godzina oczyszczenia – zrealizowane tanim kosztem straszydła z bardzo prostym, niewymagającym i nie kryjącym w sobie żadnej dodatkowej głębi pomysłem wyjściowym – mają jeszcze rację bytu? Czy widzowie nie zostali zbyt rozpieszczeni w ostatnich latach produkcjami ambitnymi, żeby mogli dobrze bawić się przy słabych jakościowo potworkach, nawet w kategoriach guilty pleasure?
Fabuła koncentruje się na dwójce przyjaciół z dzieciństwa – Maksie i Andrew, którzy sukcesywnie prowadzą popularny w internecie program The Cleansing Hour – czyli właśnie tytułową Godzinę oczyszczenia. Gwiazdą transmitowanego na żywo show jest odgrywany przed kamerą przez Maksa ksiądz, który zajmuje się starannie inscenizowanymi egzorcyzmami. Sytuacja jednak szybko wymyka się spod kontroli, gdy dziewczynę Drew, Lane, opętuje prawdziwy demon i postanawia on zabawić się z całą trójką na wizji. Jedyną metodą pozbycia się zjawy jest przeprowadzenie rachunku sumienia i rozprawienie się z własną przeszłością, co wiązać się będzie z wyjawieniem długo skrywanych sekretów i przemilczanych wcześniej grzechów.
To, z jakiego rodzaju kinem mamy do czynienia, orientujemy się już po pierwszych kilku minutach – praca kamery, oświetlenie i udźwiękowienie przywodzą bowiem na myśl skojarzenia z odcinkami seriali dla nastolatków emitowanymi po zajściu zmroku (rodzaju Buffy czy innych Pamiętników wampirów), niż jakością, do jakiej przyzwyczaiło nas Hollywood w ostatnich latach, atakując nas w każdym miesiącu masą wysokobudżetowych produkcji. Nie ma się jednak co dziwić – reżyser Damien LeVeck to telewizyjny twórca z krwi i kości i The Cleansing Hour to jego pierwszy pełnometrażowy film, który otrzymał – co prawda, ograniczoną – dystrybucję na rynku międzynarodowym. Z bólem stwierdzam jednak, że zupełnie nie jest to widoczne – i jeśli LeVeck naprawdę chce kiedyś zaistnieć na filmowym rynku, koniecznie musi on pozbyć się swoich formalnych i treściowych przyzwyczajeń zaczerpniętych z telewizji, bo niewielki budżet to zaledwie jedna z mniejszych wad całości.
Największą bolączką filmu jest to, jak cała ekipa słabo wymierzyła w nim siły na zamiary. Dysponując niewielką ilością pieniędzy można było pójść po kosztach i skupić się na budowaniu napięcia poprzez nastrojowe, dopracowane, mroczne sceny, ekipę jednak za bardzo poniosło, jeśli chodzi o niepotrzebne efekciarstwo – zwłaszcza w końcówce, w której dochodzi do apogeum w kwestii obecności na ekranie ilości niepotrzebnego absurdu. I mimo, że całość faktycznie bywa rozrywkowa, co chwilę coś wytrąca nas z poczucia pełni satysfakcji – czy to niezręczne dialogi, czy bardzo tanie i służące tylko jako shock value zwroty akcji dotyczące bohaterów, które… mało nas obchodzą przez to, jak na przestrzeni całego filmu zostali nam ci bohaterowie przedstawieni i jak lekceważąco zadbano o jakikolwiek ich rozwój. Film momentami tak dużo treści na temat bohaterów chce nam przedstawić w retrospekcjach, że zapomina, w jakim momencie pozostawił ich w chwili obecnej. W tych cechach właśnie objawia się serialowość, czy wręcz cechy soap opery, które nie sprawdzają się na dużym ekranie – zwłaszcza w tak krótkim, bo trwającej zaledwie niewiele ponad dziewięćdziesiąt minut metrażu.
Co warto jednak pochwalić, to design samych demonów – pomioty szatana nie są obecne na ekranie w pełnej krasie zbyt często, lecz jak na niewielki budżet wypadają naprawdę korzystnie i nawet odpowiednio niepokojąco; z wyjątkiem final bosa, który jest przesadą w każdym tego słowa znaczeniu. Całość jest również bardzo lekkostrawna i całkiem dynamiczna łatwo mogę sobie wyobrazić, że grupki znajomych, szukające w Godzinie oczyszczenia zaledwie niewielkiej ilości rozrywki w okresie świątecznym, znajdą ją z łatwością – nawet, jeśli cała treść rozmyje się w ich świadomości po kilku godzinach od seansu, bo jest to niestety film wybitnie łatwo wypadający z pamięci.
Godzinę oczyszczenia LeVecka oglądać można w ramach 4. Fest Makabry, gdzie razem z Dziewczyną z trzeciego piętra, Koko-ki Koko-da oraz Ekstazą przewidziany jest jako opcja halloweenowa.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Godzina oczyszczenia
Dyskusja