Czy Green Book zasługuje na Oscara? ,,Hell yeah!” – jakby to skwitował Tony, włoski imigrant, dumny mieszkaniec Bronksu i główny bohater tej gorzko-słodkiej opowieści. Porwie ona Wasze serca i nie pozwoli się nie kochać. Zabierze Was do Stanów pełnych samochodów rodem z muzeum Mercedes-Benza oraz do klimatycznych lat Elvisa Presleya i Arethy Franklin. Będzie to również czas i miejsce bezlitosnych podziałów, które niejednokrotnie wyjdą na jaw. Mylicie się, myśląc, że będzie to opowieść wyssana z palca, kolejna ckliwa bajeczka. Za nią stoją prawdziwi ludzie i ich historie. Piękno tkwi w jej niepowtarzalności, a jednocześnie uniwersalności, a geniusz w tym, jak wiele płaszczyzn porusza i jak wiele uczuć wyzwala. Green Book rozbawi, wzruszy, rozzłości, zasmuci. Cały w swej okazałości – mistrzowski!
Już wspomniany wcześniej, temperamentny – jak na Włocha przystało – Tony, chwyta się roboty, która on samej rozmowy kwalifikacyjnej nie przypada mu do gustu. Czy czasem jednak nie trzeba zacisnąć zębów dla zastrzyku gotówki? Oczywiście, nie zapominając o swoich warunkach! Jakby nie było, pozycja szofera czarnoskórego wirtuoza Dr Shirleya, który w dodatku wydaje się wielkim sztywniakiem, jest dalekie od spełnienia marzeń Toniego. Co więcej, ekscentryk potrzebuje go na dwa miesiące muzycznego tournée przez Południe Stanów Zjednoczonych, a zważając na kolor skóry Dr Shirleya, jest to co najmniej odważna decyzja. Wspólna podróż odmieni tę dwójkę na wiele sposobów. Doświadczą razem smaków kurczaków rodem z KFC, zachwycą geniuszem Chopina i pokuszą się o poetycki romantyzm pisany na brudnym stole. Jestem szczerze zachwycona i zauroczona genialnym połączeniem prostoty i mądrości, które kryje w sobie ten film. Green Book potrafi dostrzec głębię nawet w tak z pozoru prostackiej osobie, jak Tony, ale i zauważyć karykaturalną hipokryzję ludzi z tak zwanych ,,wyższych sfer”.
Mogę się tak rozwodzić nad wspaniałością tego filmu w dużej mierze dzięki profesjonalizmowi gry głównych aktorów (docenionego również przez oscarowe jury): Viggo Mortensena (Tony ‘Wara’ Vallelonga) znanego szerszej publiczności z filmowej trylogii Władca Pierścieni oraz Mahershala Ali (Dr Don Shirley), który również pojawiał się w światowo rozpoznawalnych produkcjach, takich, jak Igrzyska śmierci. Tony mógłby wzbudzać mieszane uczucia widza. Cwaniaczek, prostak, rasista-można, by tak wymieniać. A mimo to, mimo początkowego raczej odpychającego wrażenia, zdobywa sympatię widza. Wprowadza w opowieść porządną dawkę humoru i szczerości. Temperamentny Włoch kontrastuje z opanowanym, kulturalnym i smutnym Dr Shirley-em. Znów, pierwsze spotkanie nie mówi wszystkiego o człowieku. Film, podróż dwójki tak różnych bohaterów uświadamia widzowi, jak wiele jest do odkrycia w każdym z nas, ile złożoności i połączonych ze sobą linek, które z czasem składają się w całość. Green Book emanuje dojrzałością, ale i zachwyca świetnym humorem. Mimo powzięcia niełatwego tematu Peter Farrelly, reżyser filmu, nie zapomniał o optymistycznym wydźwięku i niezwykle pozytywnym nastawieniu. Przez cały film, który niejednokrotnie ukaże poniżenie i cierpienie, przenika niebywała życiowa radość, która bez pamięci rozkochała mnie w sobie.
Komu bym poleciła ten film? Prawdę powiedziawszy, wszystkim, którzy doceniają dojrzałe kino, lecz stronią od nudy. Green Book jest zarazem nieziemsko zabawnym, jak i bardzo wartościowym filmem. Niech pierwsi wykupią bilety ci, którzy już dawno nie widzieli dzieła pełnego smaku. I nie mówię tu o pouczającym dokumencie, ale o życiowej historii, która dzięki swej autentyczności zdobędzie Wasze serca!
PS Może zabierzcie ze sobą tych, którym przyda się troszkę ludzkiego oka na temat rasizmu.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
ocena
Dyskusja