Trzy lata po swoim pełnometrażowym debiucie – Cichej Nocy – który obił się wśród polskiej publiczności szerokim echem (film zdobył m.in. 10 polskich Orłów i 5 Złotych Lwów), reżyser i scenarzysta, Piotr Domalewski, powraca ze swoim kolejnym filmem, w którym to po raz kolejny wysuwa na pierwszy plan relacje rodzinne i wiążące się z nimi problemy. Zmienia się jednak struktura fabularna. W odróżnieniu od Cichej Nocy, której miejsce akcji zostało w dużej mierze niezmienne przez blisko sto minut trwania metrażu, w Jak najdalej stąd reżyser postanawia zabrać nas w podróż. Podróż, podczas której dramat znowu spotka się z absurdalnym humorem, a koleje życia codziennego – w tym przypadku zmagania opryskliwej, zagubionej w obcym kraju nastolatki – będą błyszczeć jak nigdy wcześniej, głównie za sprawą ostrych jak żyleta dialogów i przekonujących, sprawnie napisanych bohaterów i ich perypetii. Ku mojej radości, wraz z premierą swojego drugiego pełnego metrażu, Piotr Domalewski potwierdza swoją pozycję jako niezwykle utalentowany rzemieślnik rodzimego kina obyczajowego, dostarczając do kin –całkiem nieoczekiwanie – wybitny, rodzimy film drogi i jeden z najbardziej emocjonujących i satysfakcjonujących seansów tego roku.
W Jak najdalej stąd śledzimy losy siedemnastoletniej Oli (w tej roli debiutantka Zofia Stafiej), mieszkającej w Olsztynie wraz z matką (Kinga Preis) i swoim niepełnosprawnym bratem. Głowa rodziny, czyli ojciec Krzysztof Hudzik, od lat pracuje fizycznie za granicą, żeby utrzymać bliskich. Ola to typowy przykład nastolatki buntowniczki, która marzy o większej niezależności i wolności – w tym celu już po raz trzeci podchodzi do egzaminu na prawo jazdy, fantazjując o samochodzie, którego kupno obiecał jej ojciec, jeśli pomyślnie skończy kurs. Świat bohaterki staje jednak na głowie, gdy do rodziny dociera wiadomość o śmierci ojca. Ola wyrusza więc w samotną wyprawę na Irlandię w celu zdobycia aktu zgonu rodzica i dostarczenia jego zwłok z powrotem do rodzimego kraju. Wyprawa stanie się idealną okazją, by dowiedzieć się więcej o życiu Krzysztofa, który z powodu zarobków nie spędzał z rodziną zbyt wiele czasu w ostatnich latach życia.
To, co w Jak najdalej stąd ujmuje widza najbardziej od samego początku, to surowość świata przedstawionego. Domalewski przedstawia Olę i jej najbliższe otoczenie w sposób bardzo bezpośredni – ktoś mógłby powiedzieć nawet, że aż za bardzo, czego idealnym przykładem jest scena otwierająca, w której słyszymy wulgarny dzwonek w telefonie siedemnastoletniej bohaterki, podczas gdy usiłuje ona zdać egzamin na prawo jazdy. Ta groteskowość jednak nie jest, jak w przypadku filmów chociażby Patryka Vegi, jedynie nachalnym i bezczelnym elementem komediowym – służy ona Domalewskiemu przede wszystkim do zarysowania tonacji całej historii. Jak najdalej stąd to bowiem film wysoce tragikomiczny. I mimo że przez lwią część trwania seansu trudno doszukać się tutaj górnolotnych scen dramatycznych, scenariusz aż kipi od emocji – zwłaszcza w najmniejszych gestach, spojrzeniach i wymianach zdań. Główna bohaterka (fenomenalnie zagrana przez debiutującą Zofię Safiej) stawia czoła wszelkim przeciwnościom losu, nie mija jednak wiele czasu, nim widz orientuje się, że mimo „charakternej”, utkanej ze zmarszczonych brwi i bojowego usposobienia zbroi, jest to przede wszystkim zwykła, zagubiona siedemnastolatka, która – jak niemal wszyscy w jej wieku – próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie, w którym już dla kogokolwiek miejsca zaczyna brakować. Nie bez powodu zagraniczny tytuł filmu to I Never Cry, co jest bezpośrednim cytatem z początku filmu; Ola jest twardo stąpającą po ziemi młodą kobietą, na której życie wymusiło nieco szybsze przystosowanie do warunków świata dorosłego. W pewien sposób reżyser tworzy tutaj więc film o dorastaniu, zamiast skupiać się jednak na relacjach romantycznych czy tych koleżeńskich, z rówieśnikami, obiera sobie za oś fabularną odnajdywanie siebie i to, jaką rolę w życiu młodego człowieka odgrywają rodzice – zwłaszcza gdy z różnych powodów nie są oni w nim obecni.
Postępowanie fabuły przypomina trochę przygodową grę komputerową – Ola wyrusza w nowe miejsce z „misją” do wykonania (jaką jest zagwarantowanie transportu zwłok zmarłego ojca z powrotem do Polski). Misja ta wymagać będzie od niej jednak dużego sprytu i werwy, gdyż bohaterka notorycznie trafiać będzie na wszelkie życiowe komplikacje, w tym wysokie koszta międzykontynentalnego transportu trumny z nieboszczykiem. Po drodze, wcielając się w zdeterminowaną, aby dopiąć swego Olę, zamienimy dwa zdania z całą gamą interesujących charakterów – pracownikiem zagranicznego konsulatu, przedstawicielem domu pogrzebowego, kolegami z pracy jej ojca, nowo poznanymi rówieśnikami w barze, i tak dalej. I przy tej kwestii chciałbym się na chwilę zatrzymać, gdyż kreacja bohaterów w Jak najdalej stąd to zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów całego projektu – wszystkie pojawiające się na ekranie postaci wnoszą coś do całości, a ich przedstawienie jest tak satysfakcjonujące i niebanalnie napisane, że na podstawie krótkich wypowiedzi czy zachowań często możemy, jako widzowie, dokonać ich gruntownej charakterystyki. Domalewski rzadko podaje nam coś na talerzu, ale nie musi tego robić – jego bohaterowie żyją własnym życiem i mają coś do powiedzenia, nawet jeśli służą tylko za komediowe rozładowanie napięcia (czego idealnym przykładem jest zalecający się do głównej bohaterki sąsiad). Warto pochwalić tutaj również aktorów na drugim planie – Arkadiusz Jakubik zalicza świetny i zapadający w pamięć epizod (i miejmy nadzieję, ze aktor już na stałe zadomowił się w projektach Domalewskiego), podobnie jak pochodzący zza granicy Shane Casey i Cosmina Stratan, a także… Wojciech Ziętek, który w Cichej Nocy wcielił się w jedną z głównych postaci. Piotr, tym samym, już po raz drugi bezbłędnie reżyseruje swoją obsadę i doskonale wie, jakiej cechy danego aktora użyć na korzyść scenariusza w każdej scenie. Dzięki temu Jak najdalej stąd to film niemal bez fałszywych aktorskich nut – jedyne, co czasem wyróżnia się na tyle wsród pozostałych kreacji, to brak ekranowego doświadczenia wcielającej się w główną postać Zofii, co bywa widoczne w pojedynczych scenach. Traci to jednak na znaczeniu, gdy uświadomimy sobie, jak dwudziestojednoletnia studentka wydziału aktorskiego na łódzkiej filmówce sprawnie dźwiga na swoich barkach niemal całą emocjonalność filmu. To ona jest tą, która znajduje się jak najdalej stąd – a my, widzowie, razem z nią.
Trudno też mówić o drugim filmie Domalewskiego bez zwrócenia uwagi na społeczne problemy, które reżyser porusza po raz kolejny, co sprawia, że I Never Cry to w pewien sposób tematyczny spin-off debiutu reżysera – Cichej Nocy. Pierwsze skrzypce po raz kolejny gra tutaj bowiem emigracja, tym razem jednak to my wraz z bohaterką podróżujemy do Irlandii, co pozwala nam przyjrzeć się sytuacji zagranicznej Polonii i oddać refleksji na temat rodzin, których głowa przebywa daleko od domu, w celach zarobkowych. Reżyser jednak doskonale wie, jak do takiego delikatnego tematu podejść, przez co w jego drugim filmie trudno doszukać się taniego moralizatorstwa czy ukrytej poglądowej agendy – to przede wszystkim „okno” na życie nastolatki, która – paradoksalnie – ma szansę poznać swojego ojca bliżej dopiero po jego tragicznej śmierci, gdy odkrywa szczegóły jego codziennego życia z dala od domu rodzinnego. To historia niezwykle smutna, ale pełna życiowej energii; bezpośrednia, ale nienachalna, wzruszająca, ale nie ckliwa. Reżyser nie ma zamiaru podczas seansu ścisnąć nas za gardło czy uderzyć nas w twarz – próbuje on przede wszystkim sprawić, abyśmy przy następnej sposobnej ku temu okazji jak najmocniej przytulili ludzi, których – niezależnie od więzów krwi – możemy nazwać rodziną.
Jak najdalej stąd to kino dojrzałe i przemyślane – Domalewski już nie raczkuje, on stoi wyprostowany i jest jeszcze bardziej pewny siebie niż wcześniej. Reżyser usprawnia swój warsztat, pisząc – w moim odczuciu – jeszcze bardziej precyzyjny scenariusz, niż poprzednio, czego konsekwencją jest historia, która przez wielu być może nie zostanie uznana za bardziej odkrywczą od jego debiutu, z pewnością jednak w znaczący sposób mu nie ustępuje. To idealny film do obejrzenia zarówno ze znajomymi, jak i rodziną – znakomite kino o dużej sile oddziaływania z formalną przystępnością i przyjemną swojskością. Gorąco zachęcam wszystkich niezdecydowanych do seansu – zwłaszcza, że na tę chwilę film radzi sobie w kinach bardzo słabo i coraz trudniej trafić na dogodny seans. Nie pozwólmy, by filmy takiej jakości przeszły bez echa – szczególnie w czasie, gdy premier kinowych jest znacznie mniej niż kiedykolwiek.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Jak najdalej stąd
Dyskusja