Deszczowa noc. Światła latarni nadają jej poetycką, żółtą poświatę. W oddali widać sylwetkę mężczyzny. Kamera niespiesznie filmuje jego profil, skupiając uwagę na policzku, na którym widać wyraźną ranę. W kadrze pojawia się druga twarz. Twarz kobiety, a w zasadzie jej cień widoczny spod parasola. Następuje ujęcie na detal – torebkę, z której wyjmuje papierosy. Pyta mężczyznę o ogień. Oboje milczą.
Nie wiem, czy w ostatnich latach jakikolwiek reżyser nakręcił piękniejszą scenę otwierającą, która bezpośrednio nawiązywałaby do klasycznego kina noir, niż chiński reżyser Yi’nan Diao. Seria początkowych ujęć z prezentowanego na ubiegłorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes Jeziora dzikich gęsi wprowadza nas w niepokojąco fascynujący klimat, przywołując na myśl szereg arcydzieł o tejże estetyce – od Orsona Wellesa, poprzez Melville’a i Polańskiego, na Kar Wai Wongu kończąc. Już pierwsza wymiana zdań pobudza wyobraźnię, zmuszając do wyłapywania najdrobniejszych szczegółów, niezbędnych do zrozumienia sytuacji, w której znajduje się para bohaterów.
Kiedy już spijemy każde słowo z ich ust – zanim zdążymy w pełni zachwycić się grą świateł, budową kadru i rozpłynąć nad reżyserską perfekcją – cofniemy się w czasie do momentu, w którym to wszystko się zaczęło. Retrospekcje wyjaśnią nam, że mężczyzną z raną na policzku jest niejaki Zenong Zhou, przywódca przestępczej organizacji zajmującej się między innymi kradzieżą motocykli, natomiast kobieta to ekskluzywna prostytutka wysłana przez jednego z jego współpracowników, aby pomóc mu w ucieczce. Mężczyzna, po konflikcie z innym gangiem rywalizującym o wpływy oraz po przypadkowym zabiciu policjanta, zmuszony jest bowiem do ukrywania się zarówno przed stróżami prawa, jak i członkami przestępczej organizacji. Mało tego, za jego głowę przewidziana jest wysoka nagroda.
Klimat Jeziora dzikich gęsi niemal co chwilę diametralnie się zmienia. Z czarnego kryminału płynnie przechodzi w brutalne kino akcji, by za chwilę odbić w kierunku czegoś na kształt origin story jednego z głównych bohaterów. Po wymyślnej scenie dekapitacji i walk ulicznych, których choreografii próżno szukać w hollywoodzkim kinie sensacyjnym, następuje wyciszająca opowieść o chińskiej seksturystyce. Kamera potrafi uchwycić zarówno piękno przyrody, jak i designerskich wnętrz, po czym zabrać nas na przejażdżkę błyszczącymi złotym i neonowym światłem chińskimi dzielnicami; pozwala poczuć klimat rodem z Drive Refna i Good Time braci Safdie. Jest miejsce zarówno na strzelaniny, epicko-makabryczną scenę zabójstwa przy pomocy parasola, jak i na kilkuminutową sekwencję jedzenia makaronu. Zatem kontrast pomiędzy melancholijnym otwarciem a dynamiką mafijnych porachunków, a także przeszłością i teraźniejszością z czasem zupełnie zanika, a odmienne style narracji zaczynają się wzajemnie przenikać.
Niestety cały ten gatunkowy sos okazuje się niewystarczająco gęsty, by móc w pełni się w nim rozsmakować. Początkowe napięcie spada z powodu nieumiejętnego budowania dramaturgii i rozwlekania niektórych wątków. Treść rozmywa się w eksperymentalnej narracji, a całość w którymś momencie zaczyna po prostu nużyć, zbyt szybko odsłaniając największe ze swoich fabularnych atutów i pogrążając się mało satysfakcjonującym finałem.
Jezioro dzikich gęsi to niezwykle rzadki rodzaj kina, które posiada niepowtarzalny magnetyzm przyciągający od pierwszej sekundy, wywołujący wrażenie obcowania z wybitnym dziełem stworzonym przez wielkiego reżysera. Wrażenie, które z czasem niestety zanika, pozostawiając po sobie jedynie niedosyt i świadomość zmarnowanego potencjału na wielki film.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Jezioro dzikich gęsi
Dyskusja