Do tej pory Bartosz Konopka znany był głównie jako twórca filmów dokumentalnych, a za jeden z nich, świetnego Królika po berlińsku, otrzymał nawet nominację do Oscara. W ostatnim czasie jego najważniejszym projektem, którego zrealizowanie wymagało kilku lat, był jednak dramat historyczny, Krew Boga. Od pokazów tego filmu w Gdyni praktycznie każdy jego aspekt wzbudzał kontrowersje i skrajne opinie: od nagrodzonych na tamtym festiwalu zdjęć, przez aktorstwo, a kończąc na scenariuszu. Teraz, za sprawą Kino Świat, trafia on do dystrybucji kinowej, więc wyrobić własne zdanie będzie miała okazję również szeroka publiczność. A przynajmniej miałaby, gdyby nie to, że czego by nie mówić, Bartosz Konopka z pewnością nie zrobił filmu przystępnego.
Fabuła jest stosunkowo prosta: rycerz Willibrord (Krzysztof Pieczyński) oraz Bezimienny (Karol Biernacki) trafiają na ostatnią pogańską wyspę w nieokreślonym średniowiecznym kraju i próbują skłonić tamtejszych mieszkańców do przejścia na chrześcijaństwo, zanim przybędzie tam król i konwersję na nich wymusi. Temat chrystianizacji bez wątpienia jest bardzo interesującym wyborem, który rzadko pojawia się w kulturze, a użyty w takim kontekście prowokuje do tworzenia skonfliktowanych wewnętrznie bohaterów. Niestety, scenariusz wygląda obiecująco tylko na poziomie konceptu. Szczególnie męczące są dialogi, zwłaszcza długie rozmowy pomiędzy dwoma głównymi bohaterami, które nie są ani interesujące, ani nie skłaniają do myślenia, ani nie rozwijają postaci. Zdecydowanie najlepsze są segmenty, gdzie ilość słów jest znacznie ograniczona. Trudno mi w związku z tym ocenić zabieg używania przez tubylców innego języka i braku tłumaczenia ich wypowiedzi (nawet wtedy, kiedy Willibrord i Jan już się tej mowy nauczyli). Z jednej strony oglądanie rozmów pomiędzy nimi jest w tej sytuacji bez sensu (a takich scen jest dużo), z drugiej: wątpię, żeby w kwestii ilości sensu tłumaczenie cokolwiek dodało.
Równie dużo problemów jest z przedstawionymi w filmie postaciami. Pomysł pokazania dwóch kompletnie różnych podejść nawracania pogan, skonfrontowania tych postaw z cytatami z Biblii oraz narastający konflikt pomiędzy Willibrordem a Janem uważam za bardzo udany, nie mogę jednak tak pochlebnie wyrazić się o tym, jak postać Krzysztofa Pieczyńskiego została napisana. Zaczyna jako osoba w trudnej sytuacji, skupiona na swoim zadaniu, której jednak zależy na oszczędzeniu mieszkańców wyspy. Niestety, z każdą kolejną sceną traci swoją złożoność, następnie staje się całkowicie jednowymiarowym fanatykiem, a na końcu twórcy próbują jeszcze pokazać jego odkupienie. Kompletnie to jednak nie działa, bo w filmie postać ta tak bardzo potrafi zmienić swój charakter, że widz przestaje jakkolwiek z nią współodczuwać. Nie jest to wina Krzysztofa Pieczyńskiego, który wykonuje swoje zadanie poprawnie, chociaż niewykluczone, że inny odtwórca byłby w stanie coś z tej roli wykrzesać (chociaż nie jestem pewien, czy w tej konwencji łączenie cech kreskówkowego złoczyńcy i postaci tragicznej nie okazałoby się niemożliwe).
Trudno powiedzieć wiele o innych aktorach. Nie ma tu momentów, kiedy ktoś mógłby się swoimi umiejętnościami wykazać, najważniejsze postaci mają tutaj albo zaszyte usta (Karol Biernacki w roli Bezimiennego), albo dostają tylko jedną lub dwie sceny (wszyscy pozostali). Tubylców odgrywali w większości aktorzy z zagranicy, reżyser w wywiadach szczególnie podkreślał obecność performera Olivera De Sagazana, jednak osoby, w które się wcielają, nie zostają obdarzone jakimikolwiek (tłumaczonymi) wypowiedziami czy cechami charakteru, a co za tym idzie, kompletnie nie zapadają w pamięć. Wątpliwości wzbudza sposób przedstawienia pogan, wskazujący na czasy znacznie przed (nawet wczesnym) średniowieczem, jednak w wykreowanym świecie nie uważam tego za problem. Film ten stara się raczej obrazować sam mechanizm (chyba jedyny aspekt, w którym jest to obraz naprawdę udany), a nie odwoływać się do tego, jak narzucanie obcej religii wyglądało w X-wiecznej Polsce, więc również lokalne realia nie muszą być starannie odwzorowane.
W kwestiach technicznych wypada docenić zdjęcia. Podobała mi się też dobrana kolorystyka, która szczególnie dobrze pasowała do scen nad morzem. Największym atutem tej produkcji są chyba jednak wybrane do kręcenia lokalizacje oraz inscenizacja niektórych ujęć. To chyba jedyne, co sprawiło, że bez większego bólu dotrwałem do końca seansu. Pod tym kątem podobały mi się zwłaszcza następujące po sobie sceny chrztu oraz wręczania mieczy. Niestety, chociaż ten aspekt ostatnio w polskim kinie się poprawił, tutaj po raz kolejny nie do końca poradzono sobie z dźwiękiem. Nie wszystkie dialogi, szczególnie te wypowiadane szeptem, udało mi się zrozumieć. Z drugiej strony, podobnie jak w kwestii braku tłumaczenia rozmów w obcym języku, być może to nawet dobrze.
Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to pewnie będzie zaskoczony, ale… naprawdę polecam zapoznać się z Krwią Boga. Pomimo wszystkich wspomnianych wyżej wad oraz tego, że ja sam zachwycony, delikatnie mówiąc, nie byłem, to nadal projekt bardzo ambitny, odważny w kwestii wyboru tematyki oraz czasu wydarzeń – krótko mówiąc, film bardzo mocno odbiegający od przeciętnej polskiej produkcji. Na pewno wiele osób wyjdzie z kina jeszcze przed napisami końcowymi (nawet na moim seansie było to 50%, czyli… jedna osoba), ale porównywalną liczbę widzów klimat oraz poruszane tematy powinny przekonać.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Krew Boga
Dyskusja