Thomas Vinterberg, reżyser znany zwłaszcza z filmu „Polowanie”, tym razem zdecydował się zrezygnować z tworzenia kameralnego dramatu na rzecz opowiedzenia o katastrofie rosyjskiego okrętu podwodnego K-141 Kursk. W 2000 roku łódź ta zatonęła podczas ćwiczeń na Morzu Barentsa wraz z całą znajdującą się na niej załogą, liczącą 118 osób. W produkcję filmu zaangażowanych zostało wielu znanych twórców oraz aktorów, a budżet tego obrazu wynosi 40 milionów dolarów, co jak na kino europejskie jest kwotą bardzo dużą. Brzmi jak coś, co warto zobaczyć, prawda?
W pierwszych scenach widzimy, że członkowie załogi, razem ze swoimi rodzinami, mieszkają na jednym osiedlu, przeznaczonym właśnie dla żołnierzy rosyjskiej marynarki. Podobnie jak w „Pierwszym człowieku” tworzą oni wspólnotę, w której wszyscy się znają i spędzają w swoim towarzystwie mnóstwo czasu, a gdy z powodu niewypłacania wynagrodzeń brakuje pieniędzy na wesele jednego z nich, kilka osób zastawia swoje zegarki. Jednak już dzień po ślubie żołnierze biorą udział w manewrach Floty Północnej, gdzie dochodzi do serii wybuchów, w wyniku których ginie zdecydowana większość ludzi znajdujących się na statku. Pozostali, będący wtedy w najmniej uszkodzonej części łodzi podwodnej, są zmuszeni do czekania na pomoc ze strony władz, w tym czasie walcząc o przeżycie w niewielkim pomieszczeniu, kilkaset metrów pod powierzchnią wody.
Grupa 23 ocalałych mężczyzn to właściwie bohater zbiorowy. Dużo łatwiej jest jednak przywiązać się do jednej charyzmatycznej postaci, niż do szeregu żołnierzy, którzy zostali postawieni w sytuacji, w której jedyne co mogą zrobić, to oczekiwanie na działania innych. Z tego wynika mój największy problem z tym filmem – brak emocjonalnego zaangażowania w losy poszczególnych bohaterów, podobnie jak to było chociażby w „Dunkierce” Christophera Nolana. Co prawda na tle innych nieco wyróżnia się Mikhaił (w tej roli Matthias Schoenaerts), jednak również on był dużo mniej rozbudowaną postacią, niż można się tego było spodziewać po reżyserze znanym z psychologicznej głębi bohaterów swoich filmów. Miałem również duży problem z zanurzeniem się w akcję, co udało mi się dopiero pod koniec tego dzieła. Porównując „Kursk” chociażby z „Utoyą, 22 lipca”, na seansie której, dzięki zdjęciom, można się było poczuć jak uczestnik wydarzeń, tutaj nie udało się osiągnąć tego efektu aż tak dobrze. Co prawda, momentami klaustrofobiczny klimat oddany jest świetnie, jednak twórcy mieli tutaj ułatwione zadanie, bo chyba nigdzie nie jest tak łatwo o strach przed zamkniętymi pomieszczeniami, jak w zniszczonej łodzi podwodnej na dnie morza.
W tym miejscu warto jednak zauważyć, że ten obraz nie jest (i prawdopodobnie nie miał być) rekonstrukcją wydarzeń w stylu „Utoyi… ”, ale opowiedzeniem o katastrofie statku K-141 Kursk z wielu punktów widzenia. Obserwujemy więc nie tylko marynarzy, ale też ich rodziny, a zwłaszcza buntujące się przeciwko rosyjskim władzom żony ocalałych (co byłoby dużo ciekawsze, gdyby nie to, że identyczny motyw został niedawno podobnie przedstawiony we wspomnianym już „Pierwszym człowieku”) oraz rządy Rosji i Wielkiej Brytanii, które próbują uratować ocalałych. Ważniejsze niż uczucia i przeżycia marynarzy są działania ludzi na najwyższych stanowiskach rządowych i wojskowych w Rosji, dla których w tej sytuacji więcej znaczyły tajemnice państwowe związane z budową zniszczonego statku niż życie 23 żołnierzy. Z jednej strony, pokazanie szerszej perspektywy przynajmniej częściowo usprawiedliwia mniej dokładne przedstawienie losów tych ostatnich. Z drugiej jednak, niestety, sceny dotyczące polityki rządów w obliczu katastrofy Kurska dużo częściej ocierały się o klisze powtarzane w tego typu sytuacjach, zamiast pokazywać coś świeżego.
Pod względami technicznymi „Kursk” to film bardzo poprawny, aczkolwiek w większości aspektów niczym się niewyróżniający. Zdarzają się ciekawe ujęcia, jednak przez większość czasu praca kamery nie zwraca naszej uwagi. Trudno mieć też jakiekolwiek zarzuty w stosunku do gry aktorskiej, jednak nikt nie wybija się ponad solidny poziom, mimo że w obsadzie nie brakuje znanych nazwisk, jak na przykład Colin Firth. Jedynie muzyka Alexandre’a Desplata (nagrodzonego w zeszłym roku Oscarem za soundtrack do„Kształtu wody”) zapada w pamięć. Nie pojawia się ona zbyt często, jednak kiedy już tak się dzieje, to świetnie buduje nastrój scen.
Prawie każdy element „Kurska” można określić jako ni mniej, ni więcej, ale po prostu „dobry”. Było w nim jednak kilka scen, które mnie naprawdę zachwyciły. Bardzo podobał mi się też (niemalże) pozbawiony patosu sposób opowiadania historii, realistyczne (przynajmniej z punktu widzenia laika) odwzorowanie sytuacji na statku po wybuchu oraz to, że kiedy wreszcie się w tę opowieść zaangażowałem, to udało jej się wzbudzić we mnie silne emocje. To wszystko sprawia, że pomimo wielu wad uważam, że nowy film Vinterberga jest wart polecenia.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
ocena
Dyskusja