Kilkunastoletni chłopcy, nuda i głód nowych odkryć. To hasła wywoławcze niespełna dwugodzinnej przygody, którą przedstawia Simon Baker w swoim reżyserskim debiucie, opartym na światowej sławy powieści Tima Wintona.
Fascynujący jest już sam początek filmu. Podwodne ujęcia przedstawiające głównego bohatera – Pikeleta (Samson Coulter), na pozór niepokojące, chwilę trzymają nas w napięciu, po czym ustępują miejsca przyjacielskim wygłupom. W historię wprowadza nas głos narratora, który jest jednocześnie dorosłą wersją Pikeleta. Loonie (Ben Spence) to jego najlepszy przyjaciel, dzięki któremu nauczył się rozumieć strach.
Pikelet jest trochę wycofany i zdecydowanie mniej spontaniczny i buntowniczy niż jego kompan. Jest tą znacznie bardziej zachowawczą i poważniejszą częścią duetu. Jako widzowie nie jesteśmy specjalnie do niego przekonani i nie darzymy go sympatią. Pikelet jest jedynakiem. Loonie często przesiaduje u niego w domu, gdyż jego ojciec nie poświęca mu zbyt wiele uwagi.
Gdy Pikelet i Loonie po raz pierwszy widzą surfujących ludzi, nie mogą oderwać wzroku od ich wyczynów. Narrator opisuje to jako coś pięknego, sztukę „bezcelową, lecz elegancką. Jakby taniec na wodzie był najlepszą i najodważniejszą rzeczą, jaką człowiek mógłby zrobić”. Od tego momentu zaczyna się ich ogromna fascynacja. Początkowo, traktując to jako (kolejną) zabawę, sprawiają sobie krótkie styropianowe deski i rozpoczynają intensywną przygodę z surfingiem.
Podczas jednej z porannych wycieczek na plażę poznają starszego, doświadczonego surfera Sando (Simon Baker), a następnego dnia również jego eteryczną żonę, Evę (Elizabeth Debicki). Po niedługim czasie Sando staje się ich przewodnikiem w sztuce surfowania. Uczy ich podejmowania ryzyka i walki z własnymi ograniczeniami. Tajemniczy surfer to skomplikowana postać, pozostawiająca w cieniu swoje prawdziwe ja. Skrywa swoje uczucia i kreuje się na kogoś innego, znacznie bardziej wytrzymałego niż jest w rzeczywistości. W kilku scenach widać jednak, że pod sfabrykowanym pancerzem chowa się wrażliwy mężczyzna, przeżywający kryzys.
Oddech to kinowy debiut gwiazdy serialu Mentalista, Simona Bakera, jako reżysera. W rolę Loonie’ego i Pikeleta wcielają się aktorzy szerzej zupełnie nieznani, co wcale nie znaczy, że nie sprostali zadaniu. Tworzą pełnokrwiste, wyraziste postacie, choć wyraźnie widać, że nieco bierny i miejscami zbyt apatyczny Samson Coulter jest jednak trochę w tyle za Benem Spencem, który swoją rolę dźwiga niesamowicie i jest w niej bardzo autentyczny. Coulter zaś to interesujący przykład renesansu aktorstwa rodem z kina Roberta Bressona. Kiedy się nie uśmiecha, jest aktorem-figurą, na którego twarz widz może nałożyć rozmaite emocje, co otwiera możliwość niezliczonej ilości interpretacji. W filmie występuje szereg drobnych zabiegów, służących jako zwiastuny kolejnych wydarzeń. Jednym z nich jest moment, w którym przyłapujemy Pikeleta i Evę na kontakcie wzrokowym, lecz wtedy możemy się jedynie domyślać, co takiego zwiastuje.
Zdjęcia w tym filmie są magiczne. Oglądając Oddech, automatycznie zaczynamy tęsknić za latem i beztroskim czasem, kiedy nic się nie musi. Poprzez uniwersalność scenerii i zastosowanie przede wszystkim plenerów, miejsce akcji nie wydaje nam się odległe w czasie, a tylko nieco egzotyczne geograficznie.
Oddech to kameralna opowieść umiejscowiona w połowie lat siedemdziesiątych pośród przepięknych pejzaży zachodniego wybrzeża Australii, które w duecie z magią fal wciągają widza w swój świat. Woda jest równoprawnym bohaterem filmu, nie tylko dlatego, że dzieło opowiada o sztuce surfingu, ale również dlatego, że jest nośnikiem i katalizatorem rozmaitych emocji i doświadczeń. Tłem mógłby być jakikolwiek inny sport wodny, gdyż nie to jest głównym punktem zaczepienia. Właściwy odbiór filmu kryje się w warstwie znaczeniowej, gdyż Oddech to wspaniałe studium ludzkich kondycji i położeń życiowych. Obserwujemy bohaterów w stanach granicznych. Poruszany jest wątek pasji, wolności, samotności i strachu. Nie brakuje także miejsca na zaznaczenie ulotności pierwszej miłości i nietypowych okoliczności pierwszych kontaktów seksualnych. Na własnych oczach doświadczamy deficytu bliskości i jego następstw.
Cóż więcej można rzec o Oddechu? Na pewno nie to, że jest tylko kolejnym filmem o surfingu. Słowem podsumowania jedynie tyle, że jest wspaniałym połączeniem skąpanych w słońcu i morskich falach, hipnotyzujących ujęć oraz wielowymiarowej opowieści o emocjonalnej kondycji jednostki. W bardzo przystępnej formie bierze na warsztat ważne dla człowieka tematy i ubiera je w uniwersalną perspektywę. Jeśli pragniecie przenieść się na ciepłe wybrzeże, a jednocześnie poddać się refleksji nad ludzką naturą, koniecznie zarezerwujcie sobie najbliższy seans.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Oddech
Dyskusja