Znana z Dzikich historii twarz powraca w nowej produkcji. Choć tytuł z 2014 roku do dziś wabi atrakcyjnością na różnych płaszczyznach, to los Pechowych szczęściarzy może już nie mieć happy endu.
O Dzikich historiach prawdopodobnie nie trzeba już wiele mówić – film na dobre zagościł w panteonie komedii drugiej dekady XXI wieku, a jego przepisu na sukces można zapewne skutecznie poszukiwać w nieszablonowej i graniczącej chwilami z absurdem narracji. Na grzbiecie tego czarnego konia próbuje przewieźć się malutki źrebak, który przyszedł na świat w 2019 roku, a niebawem oficjalnie zagości w polskiej stajni. Może się jednak okazać, że gdy stanie na własnych kończynach, daleko nie zajdzie.
Oto we współczesnej Argentynie zapanował kryzys, ludzie utracili oszczędności całego życia, co dla głównego bohatera, Fermina, jest tylko początkiem serii niefortunnych zdarzeń. Gdy wydaje się, że gorzej już być nie może, wychodzi na jaw, iż źródłem nieszczęścia podstarzałego, prowadzącego stację paliw piłkarza jest mecenas spod ciemnej gwiazdy, który zawłaszczył całą zdeponowaną w banku gotówkę klientów. Fermin wraz z przyjaciółmi postanawia odzyskać swój dorobek, lecz droga wiedzie przez wyboje wielu zabezpieczeń oraz wyjątkowo solidny alarm antywłamaniowy, chroniący ulokowaną w leśnym zagajniku piwniczkę ze skarbem.
Można więc powiedzieć, że owe podziemne pomieszczenie, mające według bohaterów skrywać bogactwo, jest MacGuffinem całej produkcji, to znaczy wytacza cel działań postaci i napędza fabułę. Zanim jednak nastąpi zawiązanie akcji, widz musi zmierzyć się ze wstępem trwającym zdecydowanie za długo, nużącym i potrafiącym zniechęcić odbiorców. Rozwinięcie też pozostawia sporo do życzenia – tempo jest nierówne; tam, gdzie można byłoby nieco skrócić daną scenę, przedłuża się jej trwanie, choć już wcześniej zdążyła wybrzmieć, z kolei niektóre wątki (zwłaszcza powiązane z przyjaciółmi Fermina) proszą się o jakieś rozszerzenie.
Komedie rządzą się swoimi prawami, nie powinno się prawdopodobnie myśleć za dużo o braku ponoszenia odpowiedzialności za działania poszczególnych bohaterów, seans ma być raczej beztroską formą spędzenia czasu, więc wiele uproszczeń nie powinno dziwić. Boli jednak atmosfera dziecięcej naiwności, podobna do Kevina samego w domu lub Denisa Rozrabiaki, gdzie kolejne harce chłopca proszą się o jakąkolwiek interwencję lub zainteresowanie osoby dorosłej. Tymczasem nie mamy tu do czynienia z krnąbrnym dzieckiem, ale z grupą facetów w okolicach sześćdziesiątego roku życia. Beztroska, z jaką grzebią przy transformatorze, który może pozbawić prądu całe miasto, nie wywołuje zamierzonego przez twórców rozbawienia. To także kolejna komedia o ludziach, których pierwsza młodość upłynęła jakiś czas temu, robiących różne szalone rzeczy. Niestety pozbawiona indywidualnego polotu, ułożona jakby według bezpiecznego schematu.
Pechowi szczęściarze prawdopodobnie nie powielą sukcesu Dzikich historii, niemniej nie można odmówić twórcom serca włożonego w tę produkcję. Choć młode pokolenie utyka jak kulawy pies, obsada dojrzałych mężczyzn niewątpliwie musiała dobrze się bawić podczas kręcenia. Są naturalni w reakcjach i widać, że starali się, by na płaszczyźnie aktorskiej wyszło to odpowiednio. Ich kreacje są takie jak powinny być – unikające niepotrzebnych uwzniośleń, a trzymające się blisko ziemi, sielskie w pozytywnej prostocie zwykłych panów na prowincji. Tymczasem oczekiwanie na godne następstwo Dzikich historii wciąż trwa.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Pechowi szczęściarze
Dyskusja