Podły, okrutny, zły, a w oryginalnej wersji Extremely Wicked, Shockingly Evil and Vile – słowa te zostały żywcem wyciągnięte z monologu końcowego sędziego Edwarda Cowarta, a określały one stopień bestialstwa, do jakiego dopuścił się Ted Bundy – jeden z najniebezpieczniejszych i najprzystojniejszych seryjnych morderców w historii. Niektórym może się wydawać, że słowo „najprzystojniejszy” jest całkowicie nie na miejscu, w końcu mowa o bezwzględnym psychopacie. Sęk w tym, że to właśnie urok osobisty Teda Bundy’ego, przejawiający się przez jego sympatyczną aparycję i nienaganną erudycję, sprawił, że jest o nim tak głośno. Bo nikt nie spodziewał się, że kipiący seksem student prawa, który właśnie odnalazł miłość swojego życia, prowadzi zakulisowe życie, sprowadzające się do brutalnego mordu na bezbronnych kobietach.
Za tę jakże przedziwną historię o człowieku, ale i o paradoksach życia, wziął się Joe Berlinger – człowiek, którego największymi projektami był, nomen omen, Blair Witch 2 i dokument o Metallice. Trudno więc było spodziewać się po Podłym, okrutnym, złym czegoś chociażby oryginalnego. Berlinger jednak uparł się, a co za tym idzie, odrobił zadanie domowe. Postać Bundy’ego przestudiował od stóp do głów, a wyniki tego jakże czasochłonnego researchu przelał wpierw na film dokumentalny stworzony dla Netfliksa o nazwie Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego. Zaprezentował on w nim, oprócz samych pikantnych faktów, wiele etycznych rozterek, zapewniając wgląd do samego umysłu zabójcy, a produkcją tą dał nadzieję na jeszcze odważniejszy film fabularny. I jedno wiem na pewno, odwagi reżyserowi nie zabrakło.
Podły, okrutny, zły to przede wszystkim mały eksperyment, którego ofiarą staje się sam widz. Już od pierwszych, niezwykle żywiołowych minut, zostajemy postawieni przed faktem dokonanym. Sekwencja montażowa, składająca się na równoległą narrację, poruszającą się gwałtownie pomiędzy początkami związku Bundy’ego i jego miłości, Elizabeth, a spotkaniem po latach tuż przed egzekucją głównego bohatera, przeprowadza nas szybko do momentu, w którym protagonista (o antagonistycznych zapędach) musi się już mierzyć z wymiarem prawa. Po tych kilku chwilach szczerej miłości, po raz pierwszy da się usłyszeć słowa „Jestem niewinny. Nie zrobiłem tego”. I właśnie to zdanie, w wielu jego wariacjach, będzie regularnie wychodziło z ust protagonisty. Pytacie się pewnie, gdzie tu eksperyment. No cóż, Ted Bundy to postać historyczna, a jego zachowania wydają się tak absurdalne, że aż komiksowe. Ted Bundy to potwierdzony morderca ponad trzydziestu kobiet, a widz czuje do niego pokłady sympatii i empatii. Ted Bundy to poszukujący atencji showman, więc śmiejemy się z jego żartów i irracjonalnych ruchów, zapominając o tym, że zrujnował życie swojej narzeczonej, która jego wygłupy obserwuje ze łzami w oczach i alkoholem we krwi. I w końcu, Ted Bundy to bezczelny kłamca, ale wciąż jesteśmy w stanie uwierzyć w jego niewinność. Cóż, dużo skrajności jak na jednego człowieka, nieprawdaż?
To właśnie te kilka wyżej wymienionych, paradoksalnych zachowań i odczuć sprawia, że film ten działa ze zdwojoną mocą. Bo bada on ludzką naturę z obu stron ekranu, zahaczając o jej wiarygodność, dwulicowość oraz niepozorność. Oprócz seryjnego mordercy, ogromną rolę odgrywa tutaj jego skrzywdzona żona, która musi poradzić sobie z konsekwencjami nieszczęśliwej i niepoprawnej miłości. Obie strony konfliktu dostają tu wystarczająco dużo czasu ekranowego, a w ostateczności zostają ze sobą sparowane, co pozwala całości wybrzmieć i poruszyć wiele różnych strun.
Nie dziwi mnie wcale to, że Zac Efron spisał się w tytułowej roli bezbłędnie. Jego skomplikowana przeszłość, w której musiał uporać się z wieloma fantazjami nastolatek, wielbiących go za role w musicalach, a potem próba odzyskania pozycji, niechlubnie sprowadzająca się do gry w sprośnych komediach , nie wskazywała na zbyt wiele. Ostatnie lata stają się dla niego czymś w rodzaju odkupienia win, a swój dawny image wykorzystał do ubogacenia kreacji Teda Bundy’ego. Oprócz, ekhem, znaków szczególnych tegoż aktora, zaskoczył mnie wachlarz emocji, który był w stanie oddać za pomocą mimiki twarzy (chociażby poprzez ruchy kącikami ust czy tiki wyrazistych policzków). Swoją rolą udało mu się oddać fałszywość, gwałtowność, niestabilność psychiczną, ale i pozory normalności. Aura niepokoju wędrowała wraz z nim po ekranie i chciałbym powiedzieć, że zawładnął on całym filmem, ale grzechem byłoby niezauważenie równie rewelacyjnej gry Lily Collins. Aktorka o drobniutkiej posturze i przepięknej, dziewczęcej twarzy, wygrała parę scen swoimi emocjonalnymi zapaściami, a zrywy ze stanu bezsilności w stan motywacji do działania, również nie przeszły przez ekran bez echa.
Nieobycie Berlingera z tworzeniem głównie kinowych, wysokobudżetowych tytułów sprawiło niestety, że Podły, okrutny, zły nie jest filmem idealnym pod względem balansu. Czasem kontrola sekwencji nie współgrała z montażowym rytmem, przez co parę razy można zostać pozostawionym w stanie niedosytu, bądź przesytu. Elementy dramatu sądowego nie stoją nawet obok scen z O.J. Simpsonem z American Crime Story, a w część emocji nie bylibyśmy w stanie uwierzyć na poziomie scenariusza, gdyby nie wspaniałe kreacje wiodącej dwójki aktorskiej. Nie zmienia to wszystko faktu, że daleko temu dziełu do stylu absolutnie zerowego. Zdjęcia nie należą do najwybitniejszych, ale wcześniej wspominany montaż nadaje filmowi żwawego tempa i sprawnie rotuje scenami.
„Nawet nie szkoda mi tych ofiar. Sama chciałabym zostać rozszarpana przez Zaca Efrona.” Do takich kontrowersyjnych komentarzy dochodziło po przedpremierowym seansie, co świadczy o tym, jak wiele sprzecznych emocji wzbudził on w każdym z widzów. Bo film ten nie boi się pokazywać kłamstwa, prowokować do myślenia i zasadzać pułapek, a Berlinger nie ogranicza się do portretu jednostki. Bo losy Teda Bundy’ego można śledzić z zaciekawieniem, a na jego teksty reagować z uśmiechem, który po kilku sekundach zmienia się niesmak i dezorientację. W pewnej scenie deklaruje nawet, że nie jest złym człowiekiem. To jeden z wielu momentów, w którym zapomina się o tym, że tytuł dzieła bezlitośnie wskazuje na to, że Ted Bundy jest zły. A do tego okrutny i podły.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Podły, okrutny, zły
Dyskusja