Gdy Internet obiegła informacja, że Jan Komasa zdecydował się nakręcić kontynuację swojego debiutu – kontrowersyjnej i wywołującej wśród wielu (przede wszystkim polskich, bo zagranicą film przyjął się zaskakująco dobrze) widzów uśmiech zażenowania Sali samobójców – użytkownicy podeszli do tych rewelacji i całego projektu sceptycznie. Widzowie, w tym też ja, zastanawiali się, po co wskrzeszać markę aż po dziewięciu latach; zwłaszcza że od tego czasu mający już na swoim koncie wysokobudżetowe kino historyczne w postaci Miasta 44 i uznany, doceniony na arenie międzynarodowej nominacją do Oscara dramat Boże Ciało reżyser zdążył zbudować sobie pewną renomę, którą niepotrzebny powrót do „grzeszków przeszłości” mógłby nadwyrężyć. Niepokój wzbudził też podtytuł filmu – Hejter, który od razu sugerował, że film ponownie skupi się na negatywnym wpływie Internetu na otaczający nas świat, tym razem bezpośrednio odnosząc się do zjawiska hejtingu i wynikających z niego konsekwencji. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że polskie kino od zawsze ma problem z poruszaniem tematów bieżących i kinem zaangażowanym społecznie – wszyscy dobrze wiemy, jak grubą kreską kreśli naszą zaokienną rzeczywistość Patryk Vega – co więcej, ma też problem z opowiadaniem o młodych ludziach w sposób wiarygodny (jako przykład wystarczy podać takie potworki, jak Bejbi blues czy Szatan kazał tańczyć Katarzyny Rosłaniec). Czy obawy te znalazły swoje pokrycie? Ponad rok od opuszczenia planu zdjęciowego stało się – Hejter trafił do kin, i trafił do nich w momencie idealnym, gdy kurz po Bożym ciele nie zdążył jeszcze opaść, a nazwisko Komasy wciąż znajduje się na ustach wszystkich rodzimych (i nie tylko) kinomanów. Jak udał się ten ryzykowny projekt i czy łączenie go z pierwszą Salą Samobójców, mimo zupełnie innego protagonisty, okazało się uzasadnione?
Fabuła koncentruje się wokół Tomka (Maciej Musiałowski), dwudziestoparolatka, który na skutek popełnienia plagiatu zostaje skreślony z listy studentów wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Decyduje się jednak do tego nie przyznawać i nadal pobierać stypendium naukowe od państwa Krasuckich (Danuta Stenka, Jacek Koman), rodziców Gabi (Vanessa Alexander), przyjaciółki z dzieciństwa i niezmiennego obiektu westchnień bohatera. Aby zająć wolny czas i zarobić dodatkową gotówkę, Tomek decyduje się podjąć nietuzinkową pracę w agencji reklamowej, która to daje mu dostęp do tajemnic stołecznej elity. Chłopak zaczyna przyjmować zlecenia, w ramach których nadszarpuje wizerunek popularnym osobom publicznym i internetowym. Gdy prawda na temat jego uczelnianego oszustwa wychodzi na jaw, Tomek traci wsparcie i przychylność Krasuckich, odsuwa się od niego również Gabi. Po raz kolejny odrzucony i potraktowany, w jego mniemaniu, niesprawiedliwie chłopak zaczyna opracowywać plan zemsty, w którego realizacji przysłużą mu się nowe narzędzia pracy i nowe koneksje – m.in. znajomość z Pawłem Rudnickim (Maciej Stuhr), kandydatem na prezydenta Warszawy, w którego to kampanię wyborczą Krasuccy są wysoce zaangażowani.
Pierwszym pytaniem, jakie nasuwa się tuż po obejrzeniu zwiastunów filmu (które to, nawiasem mówiąc, są świetnie zmontowane i w satysfakcjonujący sposób mylą tropy), jest oczywiście: gdzie jest ta słynna tytułowa gra? Podczas gdy kampania promocyjna pierwszej Sali samobójców od samego początku stawiała na przedstawienie bohatera, którego to pierwszy kontakt z wirtualną rzeczywistością zaczyna wpływać na jego prawdziwe życie samotnego i zaniedbanego przez rodziców licealisty, reklamy Hejtera nie odpowiadają bezpośrednio na pytanie, w jaki sposób jest to kontynuacja poprzedniego filmu – twórcy rzucają nam jedynie małe tropy, takie jak powrót bohaterki granej przez Agatę Kuleszę oraz kilkusekundowy wycinek z nowszej, bardziej atrakcyjnej graficznie odsłony tej „serii gier”, w której to poznali się Dominik i Sylwia. Gdyby nie tytuł, wielu widzów mogłoby pomyśleć, że mają do czynienia z kompletnie innym, niepowiązanym w żaden sposób z debiutem Komasy obrazem. Uspokoję was jednak – Sala Samobójców w Sali Samobójców. Hejter jest jak najbardziej obecna, jednak jej wykorzystanie i rola zgoła różni się od tego, co przedstawiono nam wcześniej. Oba filmy bardzo wyraźnie korespondują ze sobą fabularnie, lecz tym razem gra nie jest główną osią fabularną, a dodatkiem, który pomaga scenariuszowi „rozwinąć skrzydła” i zrealizować pewne założenia. Samych „scen z rozgrywki” jest o wiele mniej, w odróżnieniu jednak od filmu z 2011, nie wywołują one zażenowania – są zrealizowane naprawdę porządnie, przypominając gry komputerowe w takiej postaci, w jakiej faktycznie wyglądają one dziś. Cały Hejter to bowiem film o wiele bardziej na czasie niż jego poprzednik – kunszt Komasy i nabyte przez niego doświadczenie na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat widoczne są jak na dłoni.
Znacznie sprawniejsza niż wcześniej reżyseria w połączeniu z naprawdę świetnie napisanym i wartkim scenariuszem Mateusza Pacewicza owocuje filmem, który imponuje swoją aktualnością i rozumieniem (cyber)rzeczywistości w sposób niespotykany dotychczas w polskim kinie. Praktycznie każdy podjęty przez Hejtera temat przedstawiony jest starannie i nienachalnie zarazem – widać, że cała ekipa odpowiednio odrobiła zadanie domowe i doskonale wie, o czym chce opowiedzieć i za pomocą jakich środków ma szansę zrobić to najlepiej. Temat hejtingu w kinematografii został w ciągu ostatnich lat przemielony na setki mniej lub bardziej udanych sposobów, więc uczynienie z tego głównego fabularnego tła filmu było zabiegiem bardzo ryzykownym – twórcom udało się jednak opowiedzieć coś świeżego i wywołującego żywe emocje, nawet mimo wtórności pewnych motywów. Dzięki temu film doskonale spełnia wyznaczony sobie cel i choć może zabrzmi to nieco banalnie, doskonale trafia do swojej grupy docelowej, czyli młodych ludzi w wieku zbliżonym do głównej pary bohaterów. Pomagają w tym również sprawne napisane, naturalne dialogi, które nie stronią od anglojęzycznych wstawek i typowo warszawskich kolokwializmów.
A jeśli o parze głównych bohaterów mowa – Maciej Musiałowski i Vanessa Alexander to rewelacyjny casting i świetne, młode odkrycia, dla których film może być wspaniałą szansą na rozwój dalszej kariery. I tego im jak najbardziej życzę. Zwłaszcza warto zwrócić uwagę na Macieja (który nie jest debiutantem, widzom może być znany chociażby z serialu TVN Kod genetyczny, lecz to dopiero za pomocą Hejtera ma szansę stać się bardziej rozpoznawalny wśród publiki kinowej). Ten wchodzi w postać całym sobą i jego kreacja rezolutnego, radzącego sobie z przeszkodami życia millenialsa magnetyzuje i kradnie każdą scenę; to naprawdę utalentowany młody aktor, którego potencjał został w pełni przez Komasę wykorzystany. Towarzysząca mu Vanessa, mimo nieco mniejszej roli i nie tak dużej ilości czasu ekranowego, również wypada świetnie i „stąpa po piętach” swojemu koledze, a ich wzajemna ekranowa chemia nadaje relacji odpowiedniej wiarygodności. Wspomagająca Alexander i Musiałowskiego na ekranie „stara gwardia” – Danuta Stenka, Maciej Stuhr czy Agata Kulesza, również wypada bez zarzutów i dobrze uzupełnia trochę mniej doświadczonych, młodszych kolegów na planie. Komasa dobrze kieruje swoimi aktorami, przez co ich występy pozbawione są zbędnego szarżowania i pretensjonalności.
Mimo wszystko produkcja nie ustrzegła się jednak pewnych wad, z czego najbardziej istotnymi wydają się rysy w bogatej i nieoczywistej kreacji głównego bohatera, Tomka. Mimo że postać przez większość czasu jest świetnie napisana i jeszcze lepiej odegrana, ciężko nie zauważyć pewnych niekonsekwencji i niedopowiedzeń, jeśli chodzi o jego dążenie do celu w danym punkcie fabuły. Mam wrażenie, że w pewnym momencie twórcom delikatnie powinęła się noga i za bardzo skupili się na dążeniu do zakończenia, przez co zapomnieli o bardziej płynnym i jaśniejszym dla widza przejściu z punktu A do punktu B w śledzeniu motywacji głównego bohatera. Ciężko w tak długim metrażu na chwilę nie zboczyć z obranego kursu (film trwa bowiem aż 130 minut) i potknięcia nie są na tyle rażące, żeby znacznie zepsuć nam wrażenia płynące z seansu, niemniej zdecydowanie występują i warto byłoby ustrzec się ich w przyszłości; a widząc, jaki rozwój artystyczny notuje Jan Komasa, najprawdopodobniej tak właśnie będzie. Reżyser w ciągu niecałego roku stał się jednym z najgorętszych, wszechstronnych i najbardziej oryginalnych polskich twórców – aż strach pomyśleć, jakie asy trzyma jeszcze w zanadrzu.
Warto też wspomnieć o świetnej oprawie audiowizualnej. Hejter wygląda i brzmi naprawdę znakomicie – thrillerowy charakter filmu zostaje świetnie podkreślony przez ciemny filtr obrazu, co tworzy atrakcyjny, mroczny klimat, który dodaje całości atrakcyjności estetycznej. W kontraście do nich doskonale prezentują się też sceny imprez, których nie ma może zbyt dużo, ale bardzo zapadają w pamięć przez atrakcyjną dla oka kinetyczność połączoną z neonową kolorystyką, która przywodzi na myśl Good Time braci Safdie czy nawet Climax Gaspara Noego. Słowa pochwały należą się również osobom odpowiedzialnym za dobór imprezowej ścieżki dźwiękowej – może nie ma tu żadnej perełki na miarę bożociałowego Explosion, ale coś czuję, że In Your Eyes Kylie Minogue może zdecydowanie zyskać swoje drugie życie na studenckich imprezach.
Podsumowując, Hejter to film znacznie dojrzalszy od swojego poprzednika, który faktycznie ma szansę trafić (i z tego, co dotychczas obserwuję, już to się dzieje) do wielu widzów – nawet tych, którzy, tak jak ja, nie podchodzą zbyt entuzjastycznie do „jedynki”. To samodzielna historia, w którą można zagłębić się bez znajomości oryginału, lecz jeśli zestawimy oba filmy obok siebie, dostrzeżemy imponujący progres oraz kompozycyjną spójność, która nadaje całości dodatkowego wymiaru i wartości. To również film, który, podobnie jak Boże Ciało, jest tak skonstruowany, żeby czerpać mogli z niego widzowie z całego świata, nie tylko naszego kraju. Tematyka jest na tyle aktualna i uniwersalna, a egzekucja reżyserskiej wizji atrakcyjna, że mamy do czynienia z naprawdę udanym i pozostawiającym po sobie refleksję kinem europejskim. Hejtera od dziś można obejrzeć w domowym zaciszu za sprawą serwisu player.pl, do czego gorąco zachęcamy – to przykład kina, które warto wspierać i warto o nim rozmawiać.
sprawdź w Kinie Internetowym gdzie oglądać
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Sala samobójców. Hejter
Dyskusja