Sprawa Kramerów kończy w grudniu tego roku czterdzieści lat. I chociaż dzisiaj, w erze polityki tożsamościowej, film Roberta Bentona nie jest już ani odkrywczy, ani kontrowersyjny, dalej ogląda się go całkiem nieźle i nie można go skwitować wzruszeniem ramion. Postanowiłem jednak pochylić się nad nim nie ze względu na scenariusz, reżyserię czy grę aktorską, o których pewnie dałoby się napisać bardzo dużo (choć nie widzę sensu po 40 latach od premiery), ale ze względu na kwestie obyczajowe w nim zawarte. Jest to więc tekst kierowany raczej do osób, które seans mają już za sobą, ewentualnie do osób niebojących się spoilerów.
Głównym bohaterem Sprawy Kramerów jest Ted Kramer (nagrodzony Oscarem Dustin Hoffman) – pracujący w dużej marketingowej korporacji, cieszący się z uzyskanego na początku filmu awansu, egocentryk i pracoholik. „Człowiek nietonący i nieprzegrywający”, jak sam siebie określa. Oczywiście, nic nie przychodzi samo – kosztem jego zawodowych sukcesów cierpi jego życie rodzinne. Cierpi tak bardzo, że w jednej z pierwszych sekwencji filmu jego żona Joanna (również nagrodzona Oscarem Meryl Streep) informuje go, że od niego odchodzi i bez dalszych wyjaśnień opuszcza nowojorskie mieszkanie. Nieszczególnie zdziwiony takim obrotem spraw, Ted od tego momentu musi przejąć opiekę nad 7-letnim synem imieniem Billy. Dzięki temu jesteśmy świadkami zmian w relacji ojca z synem, które symbolicznie wieńczy klamra kompozycyjna z francuskich tostów (od płonących tostów z pierwszego poranka do tostów celebrowanych, wykonywanych przez Teda i Billy’ego z prawdziwą maestrią około połowy filmu), zmian trudnych, pełnych kłótni i krzyków. I kiedy szczęście wydaje się już w zasięgu ręki, ojciec i syn zostają najlepszymi kumplami, na drodze do wspólnej przyszłości staje matka chłopca, która po półtora roku będzie walczyć z Tedem o opiekę nad synem.
I choć walka w sądzie jest całkiem ciekawa, najbardziej interesujący w Sprawie Kramerów wydaje się wątek genderowy. Do jego rozpatrzenia najbardziej przydatne będą dwie sceny: monolog Teda w sądzie z końcówki filmu i zupełnie niepozorna scena, w której Ted odbiera Billy’ego z urodzin kolegi. W sądzie Ted zadaje kluczowe dla całej fabuły pytania: Czy kobieta jest zawsze lepszym rodzicem dla dziecka? Czy to kwestia płci? I pytanie to pewnie można rozszerzyć poza dość wąski kontekst filmu. Odpowiedź negująca postawiona w filmie nie zaskoczy chyba nikogo. I choć sprzeciw Teda jest słuszny, to na ironię zakrawa jednak fakt, że odpowiedź taka jest spowodowana poczuciem pokrzywdzenia białego, heteroseksualnego mężczyzny (czyli, jak powszechnie wiadomo, najbardziej uciskanej grupy społecznej, która musi nieustannie walczyć o swoje prawa). I wspomniane, jakby na marginesie, prawa kobiet do wyboru kariery, przy takim toku myślenia wydają się dodatkiem, czymś, co grupa uprzywilejowana (mężczyźni) musi poświęcić, żeby wyrównać prawa do opieki. Oto jak ze złych założeń można dojść do dobrych wniosków. I gdyby Sprawa Kramerów powstała dzisiaj, chyba stanowiłoby to dla mnie pewien problem. Druga scena, która mnie interesuje, to w zasadzie jedna linijka dialogu wypowiedziana przez Billy’ego, kiedy zdyszany Ted wpada spóźniony do mieszkania świętującego urodziny kolegi. Zdenerwowany i obrażony na ojca, który broni się, że to tylko dwadzieścia minut stwierdza, że „wszystkie matki były tu wcześniej”. I w tym krótkim zdaniu wypowiada na głos kolejny z podejmowanych przez film tematów, czyli funkcjonowanie i znaczenie płci. Ted w pewnym momencie przestaje być uosobieniem figury ojca wracającego z pracy o 20 i nieinteresującego się przesadnie domem ani dziećmi (na początku pyta Billy’ego, do której chodzi klasy i nie wie, jakiego proszku do prania używają). Czy w ten sposób staje się jedną z przywoływanych przez Billy’ego matek? Film w pewnym sensie dochodzi do takich wniosków. W tym kontekście w oczy szczególnie rzuca się scena szkolnego pokazu strojów Halloweenowych w szkole Billy’ego. Ted siedzi na widowni w otoczeniu dziewięciu postaci kobiecych i podpowiada synowi tekst. Wokół Teda nie widać żadnego mężczyzny. Benton wydaje mi się zbyt świadomym reżyserem, żeby był to przypadek. Przy całym emancypacyjnym wydźwięku filmu zostaje więc zachowany pewien podział na świat męski (np. silnie zmaskulinizowane miejsca pracy Teda, sąd etc.) i świat kobiecy. Do świata kobiecego należy też przyjaciółka Joanny Margaret (Jane Alexander), którą Ted niejako przejmuje wraz z odejściem Joanny. Będziemy ich widzieć na wspólnych spacerach z dziećmi i przy pilnowaniu bawiących się na placu zabaw Billy’ego i córki Margaret. Nastąpi też symboliczny moment prześcignięcia Margaret w czynnościach tradycyjnie przynależących do świata kobiecego (scena, w której Ted stwierdza, że Margaret słabo zmywa naczynia). Co jednak ciekawe, nawet przy podziale na świat męski i kobiecy, w żadnej scenie nie widzimy Teda wykonującego prace domowe inne niż przygotowywanie śniadań (mycia naczyń domyślamy się z kontekstu przez ww. rozmowę). Ted nie sprząta, raczej nie gotuje (co wywnioskować można ze spożywanych przez ojca i syna obiadów z mikrofali), nie robi prania etc. Zagadką pozostaje, czy Ted wykonuje te czynności sam „poza ekranem”, czy korzysta jednak z „outsourcingu”. Kosztem swojego uczestnictwa w życiu świata kobiecego, główny bohater zaczyna wypadać ze świata męskiego, kolejne deadline’y są przegapiane z powodu chorób i wywiadówek Billy’ego, a klienci odchodzą do innych agencji. W efekcie Ted traci pracę i żeby nie stracić swoich szans w procesie z Joanną, błyskawicznie znajduje następną. Przyjrzyjmy się strukturze płci w poszczególnych miejscach akcji i sferach życia Teda. W obu miejscach pracy podział występuje mniej więcej po linii ważności: szefami są mężczyźni, kobiety nie mają określonej funkcji lub są sekretarkami (jedynym wyjątkiem jest Phyllis – pełniąca funkcję kogoś w rodzaju korektorki, która zostaje kochanką Teda, a której funkcji w filmie do końca nie rozumiem). W sądzie, poza Joanną, Margaret i widzami, jedyną kobietą jest protokolantka; obaj prawnicy, sędzia i człowiek prowadzący rozprawę to mężczyźni. Nawet lekarz w szpitalu to mężczyzna. Wszystko to składa się na ten dualizm – dychotomię świata mężczyzn i świata kobiet. Są tu też inne karygodne w kontekście praw kobiet momenty; Ted po otrzymaniu pracy wychodzi z biura szefa i całuje w usta kobietę bawiącą się na bożonarodzeniowym przyjęciu. Nie da się chyba nazwać tego inaczej niż pochwalaniem molestowania (nie będę wprowadzał tu wątku Dustina Hoffmana i #metoo, ale zainteresowanych odsyłam do internetu).
Z jednej strony przy takim spojrzeniu na Sprawę Kramerów wydaje się, że to obraz z naszej perspektywy konserwatywny i da się to w miarę łatwo obronić. Z drugiej strony mamy tu jednak elementy, które nawet dzisiaj są czasem uznawane za odważne i progresywne. Przychodzi mi do głowy porównanie z zeszłoroczną Fugą Agnieszki Smoczyńskiej, która była powszechnie chwalona za to, w jaki sposób dekonstruuje wizerunek „Matki Polki”, a fakt, że matka nie chce wychowywać dziecka, wydaje się odważny. Benton zrobił w Sprawie Kramerów dokładnie to samo! I, podobnie jak Smoczyńska, uniknął moralizatorstwa, co czyni jego film nadal atrakcyjnym. Może więc droga, jaką w ciągu tych czterdziestu lat pokonaliśmy, nie była aż taka długa?
Dyskusja