Z perspektywy czasu śmiało można powiedzieć, że The Sovenir to jedna z najbardziej kontrowersyjnych pozycji, jakie można było obejrzeć w ramach pokazów galowych na tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty. Wynika to z faktu, że dystrybuowany przez A24 (!) film znacznie podzielił publikę – jedni byli zachwyceni jego wrażliwością i nieśpiesznym tempem, podczas gdy inni krytykowali go za pretensjonalność i miałkość opowiadanej historii, nazywając go podręcznikowym przedstawicielem „pseudoartystycznego gniotu”, który nie nosi ze sobą żadnej odkrywczej wartości. Sprawa jednak ma się podobnie nie tylko wśród polskich widzów; od czasu swojej festiwalowej premiery w Sundance (gdzie obraz Joanny Hogg zdobył jedną z głównych nagród: World Cinema Dramatic Grand Jury Prize!), The Souvenir sukcesywnie zbiera duży oklask od wszelkiej maści krytyków, ale notuje mniej entuzjastyczny odbiór wśród „zwykłej, szarej” publiki; w tej chwili procentowy wynik na portalu rotten tomatoes wynosi 89% pozytywnego odbioru recenzentów oraz zaledwie 34% widzów. Jak to więc w końcu jest? Czy jest to film, z którym warto się zapoznać, czy bliżej mu do miana jednej z wielu pozycji, których nie żal opuścić w natłoku innych, dobrych filmów festiwalowych? Moim zdaniem zdecydowanie to pierwsze – obraz Hogg to zdecydowanie jedna z najbardziej wrażliwych historii, z jakimi miałem szansę się zapoznać w tym roku i zdecydowanie najlepszy film, jaki widziałem podczas swojego krótkiego pobytu w tym roku na wrocławskim festiwalu.
Przenosimy się do lat 80. w sennym miasteczku Sunderland, USA. Fabuła koncentruje się wokół Julie – młodej, wkraczającej w dorosłość dziewczyny, która zaczyna odkrywać samą siebie i swój artystyczny głos. Julie studiuje w szkole filmowej na kierunku reżyseria i marzy o realizacji własnego scenariusza, co spotyka się z mieszanymi odczuciami jej autorytetów – zarzucają jej brak autentyczności oraz niewiarygodność historii, gdyż przy jej tworzeniu nie korzystała ona z własnych doświadczeń. Pomysłem, jak i samą Julie okazuje się być jednak żywo zainteresowany Anthony – pracownik Biura Spraw Zagranicznych oraz starszy od niej mężczyzna, z którym dziewczyna wchodzi w pełną wzlotów i upadków burzliwą relację.
Szybko zauważamy, że film cechuje dość specyficzna konwencja narracyjna; wiele scen otwieranych jest przez pokazanie nam krajobrazu w towarzystwie głosu z offu, co nadaje całości pamiętnikarski charakter. Dzięki takiemu zabiegowi nietrudno dostrzec, że film ten nie jest „chłodno wykalkulowanym” dramatem – Joanna Hogg całkiem wyraźnie wplątuje w historię wątki autobiograficzne, przez co snuje opowieść o sobie i swoich własnych początkach – zarówno tych jako artystka, jak i również jako zagubiona w świecie, samotna kobieta. Reżyserka tym samym szpera w swojej przeszłości, poszukując wraz z widzami zdarzeń mających wpływ na jej obecny charakter i twórczość.
Obraz ma przez to bardzo samoświadomy charakter – opowiadając o swoim życiu z perspektywy czasu sama Hogg stosuje się do wytycznych, jakie otrzymała w szkole filmowej bohaterka, z którą postać reżyserki jest tożsama. Nasuwa się więc oczywiste pytanie: czy J. Hogg zdołała opowiedzieć „swoją” (a wraz z odbyciem seansu, już bardziej: „naszą”) historię z odpowiednim dystansem i nienachalnym podejściem, czy wręcz przeciwnie – poległa, a jej The Souvenir to nic więcej jak rozhisteryzowane, pretensjonalne popłuczyny, w których usiłuje ona podkoloryzować własną przeszłość w celach lepszego, ekranowego widowiska? Z wielką ulgą (już po raz kolejny na przestrzeni tej recenzji) stwierdzam, że zdecydowanie bliżej mi do pierwszego wniosku; The Souvenir to kino bardzo wrażliwe, które dotyka głęboko, ale spokojnie i czule jednocześnie. Twórczyni nie narzuca nam żadnej uniwersalnej tezy, jakiej podporządkowana jest historia; bardziej szczypie nas w ucho, głaszcze po ramieniu i całuje w czoło, po czym mówi: „tak, tak to właśnie wyglądało” i odchodzi, zostawiając nas z głową bogatszą o nowe, kinowe doświadczenie pełne coraz rzadziej spotykanej w tego typu dramatach wrażliwości.
Bo to właśnie ta wrażliwość tak wyróżnia i nadaje The Souvenir wartości – opowieść prowadzona jest powoli (fani szybkiego i intensywnego kina nie mają więc tu czego szukać), sceny nakręcono bardzo sterylnie (warto wspomnieć, że całość utrzymana jest w chłodnych, morskich barwach; dużo tu czerni, bieli i wszelkich odmian niebieskiego), a interakcje między postaciami rozgrywane są wyczuwalnie nieśpiesznie; każde słowo i gest wykonywany przez bohaterów ma swoją wagę, nic nie ginie w natłoku dialogów. Z tego miejsca należy także docenić wspaniałą obsadę – debiutująca na ekranie Honor Swinton-Byrne (tak, z tych Swintonów) z wielką klasą dźwiga emocjonalność swojej bohaterki, a tym samym cały film. Nie wiele gorzej spisuje się także jej ekranowy partner – Anthony w postaci Toma Burke’ego pełen jest charyzmy i dekadenckiej elegancji, przez co śledzenie jego zachowań to czysta przyjemność. Bez zarzutów spisuje się również starsza pani Swinton, czyli Tilda, lecz jej obecność na ekranie jest bardzo ograniczona. Doskonała gra aktorska tylko dopełnia autentyczności doświadczenia, jakie pod osłoną filmu próbuje przemycić nam reżyserka.
Nie jest to film idealny – tak jak i nieidealne potrafi być życie, film więc powiela dokładnie te same wady, co większość naszych wspomnień: zbyt duże skupienie na detalach może spowodować zignorowanie otaczającego świata. Drugi plan poza Tildą praktycznie nie istnieje, co zrozumiałe – to historia bardzo osobista i niemal w całości dotyczy Julie i Anthony’ego, dobrze byłoby jednak zobaczyć trochę więcej tła niż tylko ten element, jaki daje nam reżyserka w postaci filmu-widokówki. Ale z drugiej strony – czy my sami potrafimy wyjść za ramy obrazka, gdy wspominamy dawne lata? Czy może już na zawsze będziemy więźniami pewnych konkretnych, z różnych powodów ważnych dla nas chwil?
Mimo wyraźnego skupienia na związku głównych bohaterów, pierwszy rozdział The Souvenir (tak, oczy was nie mylą – kontynuacja znajduje się właśnie na etapie postprodukcji) to przede wszystkim fragment z życia młodej kobiety, którego miłość jest zaledwie elementem, by nie powiedzieć wręcz: środkiem do celu, jakim jest odnalezienie siebie i własnego miejsca w świecie na pohybel samotności. Tym właśnie jest ten film – dosłownie suwenirem, wpisem z pamiętnika, pamiątką, jaką Joanna chce zostawić innym – zarówno tym znajdującym się w podobnej do niej sytuacji, jak i wszystkim spragnionym obrazu pełnego szczerej intymności. Zamysłowi temu sprzyja sam tytuł, który bezpośrednio odnosi się do obrazu autorstwa Jeana-Honore Fragonarda. Przedstawia on dziewczynę, która zapisuje coś na korze drzewa. Jesteście ciekawi, co to takiego?
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
The Souvenir
Dyskusja