Najnowsza komedia w reżyserii Erica Lartigau (Rozumiemy się bez słów, Niewierni) podejmuje temat współczesnych internetowych znajomości, które nie znają wieku ani odległości. Pokazuje też możliwości, jakie dają nam media społecznościowe w codziennym życiu – nawet wtedy, gdy nie jesteśmy tych możliwości w pełni świadomi. Szkoda tylko, że reżyser tak naprawdę sam do końca nie wie, o czym chce nam opowiedzieć i mimo że tworzy film naprawdę sympatyczny, lekki, a momentami nawet rozczulający, ciężko nie odnieść wrażenia boomerskiego podejścia do tematu, co skutkuje dużą niejasnością w przekazie i zwyczajną pretensjonalnością. #Tuiteraz łapie dużo srok za ogon i ostatecznie żadnej nie utrzymuje wystarczająco mocno – nie powinno to jednak przeszkodzić nikomu szukającemu przyjaznego, niezbyt wymagającego seansu kinowego w trakcie pandemicznego urwania głowy.
Głównym bohaterem jest Stéphane – francuski szef kuchni z wyraźnym kryzysem wieku średniego, którego życie na pierwszy rzut oka wydaje się spełnione; jeden z jego synów właśnie wziął ślub i rodzinna restauracja przynosi zyski, do tego mężczyzna utrzymuje dobre kontakty ze swoją eks żoną. Stephene’owi wyraźnie brakuje jednak bliskości, co prowadzi go do zawarcia instagramowej znajomości z tajemniczą Koreanką, Soo. Po długim okresie wymiany wiadomości Stephane decyduje się odwiedzić nową koleżankę z Seulu, gdzie spotyka go jednak niemiła niespodzianka – Soo nie zjawia się, by odebrać go z lotniska, przestaje również odpisywać na wiadomości. Zagubiony Stephane decyduje się jednak nie załamywać i wykorzystać do granic możliwości swój urlop, co prowadzi go do eksploracji najbliższego otoczenia i relacjonowania pobytu na swoim koncie na Instagramie. Mężczyzna w ciągu kilku dni zyskuje szaloną popularność i niespotykaną wcześniej satysfakcję z bycia ,,tu i teraz”, zmieniając tym samym swoje dotychczasowe podejście do życia.
Przede wszystkim trzeba poruszyć kwestię gatunku. #JeSuisLà reklamowane jest jako komedia, nie mamy tu jednak do czynienia z sypaniem żartami jak z rękawa bądź częstym humorem sytuacyjnym. Przeciwnie – jeśli miałbym zamknąć film w jakieś ramy, powiedziałbym, że najbliżej mu do rodzinnej obyczajówki przeplatanej delikatnym humorem i niezbyt rozwiniętą, wręcz zaledwie zarysowaną warstwą dramatyczną, która próbuje wykrzesać z widza więcej niż obojętność – niestety, bezskutecznie. Niby wypada docenić, że nie jest to kolejna typowa komedia amerykańska z wulgarnym humorem – ciężko o to jednak, gdy humor praktycznie nie występuje. I podobnie jest z dramaturgią – to dobrze, że film nie sili się na przesadną, wręcz groteskowo poważną historię z tanim wywoływaniem emocji – ale czy aby na pewno, skoro w obecnej postaci wydaje się pod tym kątem mocno niedopracowany i poprowadzony w sposób po prostu leniwy? Wszystko to sprawia, że #tuiteraz to film przede wszystkim bardzo nijaki – każdy pomysł wyegzekwowany jest tu co najmniej poprawnie, lecz żaden nie wybija się ponad inne. To trochę jak ten kolega z podstawówki, który niby nigdy nie zrobił nam na przekór i zawsze mówiliśmy mu cześć, ale po powrocie do domu ciężko było przypomnieć sobie, jak ma na imię.
Docenić jednak trzeba tu na pewno postaci i odgrywających je aktorów – Stéphane to sympatyczny bohater, którego losy śledzi się z zainteresowaniem, podobnie jak występujący drugoplanowo jego synowie i Soo (w tej roli Doona Bae z serialu Sense8!). Reżyser Eric Lartigau z pomocą Thomasa Bidegaina w sprawny sposób pisze swoich bohaterów; są oni wyraziści i dobrze wkomponowują się w historię. Przyjemnie dla oka wypadają także zdjęcia – Seul przedstawiony jest kolorowo i atrakcyjnie, z dobrym zacięciem operatorskim i wyczuciem estetycznym, co w połączeniu z przedstawieniem samotności w tłumie głównego bohatera przywodzi nam skojarzenie z historią Billa Murraya w Japonii, z Między słowami. Pozytywnie wypada również metraż – to niezobowiązujący i niedługi seans, który bez problemu możemy wcisnąć między codzienne obowiązki bez nadmiernego psychicznego obciążenia.
Największym zgrzytem jednak jest myśl wiodąca obrazu – Lartigau sam do końca nie wie, o czym konkretnie opowiada, i jest to niestety dosyć mocno odczuwalne. Gdy #tuiteraz zbliża się do konkluzji, widz pozostawiony zostaje z dużym poczuciem niedosytu; niby wiemy, o co w poszczególnych scenach i w takim, a nie innym rozwinięciu historii chodzi, ciężko jednak nie odczuć wrażenia pewnej nieszczerości, zwłaszcza w odniesieniu do rzeczywistości; efekt końcowy sprawia wrażenie przedawnionego i nieaktualnego już społecznego komentarza na temat mediów społecznościowych, który ignoruje kilka ostatnich lat ich rozwoju. Koniec końców otrzymujemy nieudolne przedstawienie górnolotnego tematu, w celu komentarza, który prosi się o użycie słów z martwego już internetowego virala: ok, boomer.
Podsumowując, #tuiteraz to film, którego nie mogę nazwać szczególnie nieudanym – dużo tu serca i fajnej obyczajówki, ale również nijakości i zmarnowanego potencjału. Ciężko tu zarówno o przesadne rozczarowanie, jak i o zachwyt – decyzja o obejrzeniu nie będzie najgorszą podjętą decyzją w tym roku, bardzo możliwe jednak, że po kilku dniach zapomnimy, że w ogóle mieliśmy z filmem Lartigau styczność. Ale nawet nam, fanom kina niezależnego, przyda się czasem coś lekkiego i nieprzesadnie skomplikowanego w odbiorze.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
#TUITERAZ
Dyskusja