W 80 filmów dookoła HBO to seria, która ma na celu przybliżyć użytkownikom tej platformy streamingowej mniej lub bardziej znane filmy niezależne z całego świata, w pewien sposób wyróżniające się spośród całej masy dostępnych tytułów. Dziś udamy się do Japonii, by zasmakować jej kuchni, wrażliwości i bezpardonowego gore. Miłej podróży!
Fortunna pomyłka (Japonia, Chiny, Francja, 2018), reż. Kei Chikaura
Zacznę od bardzo klasycznej rozprawki o odkrywaniu samego siebie. Fortunna pomyłka przedstawia prostą historię drobnego złodziejaszka, dzielącego cztery ściany z matką i babcią. Jego zniedołężniały, marazmatyczny żywot, oparty w dużej mierze na pasożytnictwie i obracaniu się w towarzystwie niewartym uwagi, przerywa punkt zwrotny w postaci fałszywej tożsamości. Protagonista otrzymuje szansę stania się kimś innym, a jego licznik błędów i występków ulega całkowitemu wyzerowaniu. Swoje nowe życie rozpoczyna od pracy w skromnej restauracji. Tam nawiązuje kontakt z szefem kuchni i uczy się zdrowego sytemu wartości. Z czasem poznaje też dziewczynę i popada w związek, stający się dla niego ważnym doświadczeniem duchowym. W międzyczasie gonią go oczywiście demony przeszłości, niepozwalające zapomnieć o pozostawionych śladach. Dodajcie do tego uroczą szarość prowincjonalnej części Japonii i film jawi się jako historia skromna, trafnie ukazująca poszukiwania własnej tożsamości. Nie tej fałszywej, jak wskazywałaby zwodniczo fabuła.
Ramen. Smak wspomnień (Japonia, Singapur, Francja, 2018), reż. Eric Khoo
Ramen. Smak wspomnień to film podobny pod względem tonalnym do Fortunnej pomyłki, ale na poziomie fabuły to jego zupełne przeciwieństwo. Wyobraźmy sobie pewną oś życia. Bohaterowie obu filmów znajdują się w podobnej pozycji, bo na samym środku osi. Subtelna różnica polega jednak na tym, że jeden z bohaterów patrzy wyłącznie w przód (fałszywa tożsamość, czysta karta, chęć rozpoczęcia wszystkiego od nowa), a drugi postanawia wrócić na sam początek, aby poznać swoje więzy krwi na nowo. Co jednak napędza protagonistę do tych wstecznych poszukiwań? Odpowiedź jest być może banalna, ale to utrata bliskiej osoby. I to ostatniej, która jakkolwiek trzymała go w bezpiecznej odległości od samotności. Młody protagonista udaje się wiec do Singapuru, by tam, śladem swojego ojca i matki, rozkopać zagrzebane w ziemi tajemnice. A tym, co czyni film wyjątkowym i wybijającym się z tegoż dosyć oklepanego kręgosłupa fabularnego, jest właśnie tytułowy ramen. Bo kuchnia i jej jedyne dziecko w postaci jedzenia odgrywają tu niemałą rolę. Nie służą tu one tylko do rozpieszczania kubków smakowych, ale funkcjonują też jako katalizator wspomnień i nieprzetrawionych myśli. Odbudowują już dawno zburzone relacje oraz kształtują głównego bohatera, czyniąc go w końcu osobą dojrzałą. Pozycja warta obejrzenia pod warunkiem, że nie jesteście głodni.
Mirai (Japonia, 2018), reż. Mamoru Hosodoa
Jeżeli już jesteśmy w Japonii, to grzechem byłoby nie wspomnieć o anime. Mirai wydaje się idealnym przykładem wykorzystania szeroko znanej wszystkim konwencji do mówienia o sprawach prostych, ale ważnych w swojej prostocie. Nie jest to na pewno wyjątek, w końcu już animacje studia Ghibli pod przykrywką japonizmów mówiły na wiele różnych sposobów o rodzinie, dorastaniu i radzeniu sobie z codziennością. Mamoru Hosoda idzie o krok dalej, bo stawia na eksploatację dziecięcego krzyku. Strzelanie fochów, wymuszanie łez i próba zdobycia atencji – rodzice są do tych odruchów przyzwyczajeni. Mirai wydaje się jednak mówić do ludzi najmłodszych i tych, którzy na dzieci jeszcze się nie zdecydowali. To anime uosabia wszystkie wątpliwości i niechęci do dzieci, bombardując ekran decybelami oraz mikropsychozami. Szaleństwo to przybiera strukturę dydaktyczną, a ubrane jest w odpowiednie kolory i proste metafory. Doskonale też sprawdza się jako test – jeżeli bowiem uda wam się bezboleśnie przebrnąć przez cały seans, to nie pozostaje nic innego, jak tylko wybieranie imienia dla swojego przyszłego syna/córki.
Gra wstępna (Japonia, 1999), reż. Takashi Miike
To z całą pewnością najstarszy film w historii tej serii, a jego reżyser to nieoczywisty wybór na twórcę niezależnego. Kręci on dzieła masowo, mając ich na koncie równo sto (przynajmniej na dzień 28/03/2020). Jak w całym zalewie tworów nieudanych, James Franco miał swoje The Disaster Artist, tak i Miike potrafi kręcić rzeczy jakościowe. Gra wstępna to nieskrępowany dowód jego umiejętności, stawiający na czarny humor, psychodeliczny rodzaj oniryzmu i lekko ugrzecznione gore. Choć też zupa z wymiocin się tu znajdzie. Wszystko zaczyna się od castingu o ukrytym celu, zamiast bowiem najlepszej aktorki, główny bohater chce wytypować tę jedyną kandydatkę na przyszłą żonę. Nie będę zapuszczał się w sekcję spoilerową, ale jeżeli potraficie łączyć kropki (a słowo „gore” padło już dzisiaj parę razy), to raczej domyślacie się do czego ten niewinny początek zmierza. Im dalej, tym ciekawiej, a im ciekawiej, tym ostrzej. Co najważniejsze, całość nie sprowadza się do brutalnej bezmyślności, a raczej posługuje się skrajnymi środkami stylistycznymi do zobrazowania miłości niemożliwej, miłości niezrozumianej i miłości niecenzuralnej. Szok poznawczy gwarantowany.
Dyskusja