Sally Hawkins tym razem w roli kobiety zmagającej się z problemami psychicznymi.
Kiedy poznajemy Jane, przemierza ona uliczkę pewnego brytyjskiego miasteczka. Gdy telefon w mijanej przez nią budce nagle zaczyna dzwonić, do kobiety momentalnie wracają wspomnienia sprzed lat. Zostaje ona wtrącona do traumatycznych czasów, kiedy zupełnie bez ostrzeżenia jej narzeczony porzucił ją na ślubnym kobiercu. Wraz z nią przeżywamy tę przygnębiającą scenę: przerażone siostry podbiegają, krzycząc: „Nie przyszedł!”, ale dla matki dziewczyny w całym zajściu najważniejsze nie jest dobro córki, a jedynie zatarcie własnego poczucia zażenowania, w które wprawiła ją sytuacja. „Zróbcie coś, jeszcze nigdy nie było mi tak wstyd” – słyszymy z jej ust.
Jane wielokrotnie wracać będzie myślami do tamtych czasów, widz jednak już na samym początku zaznajomiony zostaje z incydentem, który odmienił ją nie tylko pod kątem fizycznym, ale i psychicznym. Kobieta cierpi bowiem na zaburzenia psychiczne, a wspomniana trauma bez wątpienia była dla nich swego rodzaju katalizatorem.
To, co jest dużą zaletą filmu, to kwestia jego podejścia do chorób psychicznych. Nie chwyta się on ogranych klisz, nie sprowadza swojej bohaterki do figury „tej chorej”, której rola na ekranie zaczyna i kończy się na zobrazowaniu problemu. Jane zachowuje się dziwacznie, nie sposób jednak nie darzyć jej sympatią. Udaje jej się zachować świadomość siebie – jak chociażby wtedy, gdy przychodzi do rodziny z prezentami, które kupiła w ich imieniu, oczekując jedynie zwrotu kosztów. Tłumaczy im, że nie chce nikogo urazić, ale wystarczy jej już mydła i skarpetek, które zwykle dostaje. Bliscy do pomysłu nastawieni są dość negatywnie, nasza bohaterka nie daje jednak za wygraną. Pozwala wręczyć sobie zakupione rzeczy, a następnie, z mieszanką zaciekawienia, entuzjazmu i wdzięczności, rozpakowuje własnoręcznie zapakowane upominki. Równocześnie trudno uznać ją za postać wiarygodną, co zobrazowane wydarzenia stawia pod znakiem zapytania. Nie da się jednoznacznie określić, które z nich naprawdę miały miejsce, a które są jedynie wytworem wyobraźni kobiety. W pewnym momencie Jane wyznaje swojemu siostrzeńcowi, że tak naprawdę to ona jest jego matką. Przysięga, że nie kłamie, ale nigdy ostatecznie nie dowiemy się, czy to prawda. Tego typu zapewnienia wzbudzają zresztą raczej dodatkową nieufność. Uważam to jednak za ciekawy zabieg, pozwalający wczuć się widzowi w chaos i niepewność życia osób chorych, unikający przy tym łopatologii.
Bohaterka grana przez Sally Hawkins ma zresztą świadomość swoich dolegliwości. W jednej z ostatnich minut filmu tłumaczy je ona, mówiąc: „Niektórzy mówią, że mam schizofrenię paranoidalną, czyli że wydaje mi się, że chcesz mnie zabić. W przeciwieństwie do schizofreników, którym wydaje się, że chcą zabić ciebie”. Dodatkowo kobieta cierpi na depresję. W początkowych i końcowych scenach filmu widzimy ją u lekarza, kiedy ten pyta o samopoczucie. O ile w pierwszej sekwencji Jane zapewnia go, że czuje się w porządku, czy też dobrze – choć dość jasne jest, że kłamie – o tyle w tej drugiej z rozbrajającą szczerością mówi: „Nie ma czegoś takiego jak szczęście, są tylko chwile, w których nie ma depresji”. W poczekalni u lekarza poznaje zresztą Mike’a (w tej roli David Thewlis), który na wejściu głośno oznajmia, że wszyscy obecni w pomieszczeniu są mrówkami. Jest on bezrobotnym muzykiem, pierwszą osobą od dawna, która poświęca Jane czas, zapewnia o jej urodzie i swoich uczuciach. Romans ten jednak szybko się kończy, gdy kobieta odkrywa brak wierności ze strony ukochanego. Czy jednak tak było naprawdę? A może Mike był jedynie wytworem jej wyobraźni?
Wieczna piękność to drugi film fabularny Craiga Robertsa, najlepiej kojarzonego chyba ze swojej roli w Mojej łodzi podwodnej sprzed dziesięciu lat. Craig wyreżyserował go na podstawie własnego scenariusza, ubrał w estetyczne kadry pełne intensywnych barw, ściągnął świetny duet Hawkins-Thewlis, aż w końcu z wyczuciem potraktował temat schizofrenii. Mimo tego film ten nie trafił u nas do szerszej dystrybucji i przyznam szczerze, że sama czuję, że czegoś mu brak. Stąd też, choć Sally Hawkins zagrała swą postać bardzo dobrze, nie wydaje mi się, by rola ta zapisała się w zbiorowej świadomości widzów.
Film dostępny na CHILI oraz RAKUTEN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Wieczna piękność
Dyskusja