Droga Wojny o prąd na ekrany kinowe była wyjątkowo burzliwa. „Najnowszy” projekt Alfonso Gomeza-Rejona – twórcy odpowiedzialnego między innymi za świetnie oceniane coming of age story Ja, Earl i umierająca dziewczyna oraz nieco mniej przychylnie przyjęty remake Miasteczka, które bało się zmierzchu zdołał zebrać naprawdę imponującą obsadę: na ekranie możemy ujrzeć bowiem tak głośne nazwiska, jak Benedict Cumberbatch, Nicholas Hoult czy Michael Shannon. Mimo tego, obraz długo walczył o swoją szansę na międzynarodową dystrybucję – pierwszy pokaz odbył się bowiem już w 2017 roku. Teraz, dwa lata później, w końcu Wojnę o prąd możemy zobaczyć wszyscy – w pierwszej połowie października film w końcu trafił do międzynarodowej dystrybucji. Ale czy warto było czekać? I tak, i nie – widać tutaj przebłyski naprawdę świetnego, trzymającego w napięciu filmu biograficznego; tak zajmująca historia broni się sama, nic nie można również zarzucić doskonale spisującej się obsadzie z Benedictem Cumberbatchem I jego Thomasem Edisonem na czele. Jednocześnie jednak twórcom zabrakło konsekwentnej wizji i formy, które uczyniłyby z tego widowiska coś więcej niż tylko miałką opowieść o wielkich wynalazkach.
Current War po raz pierwszy zaprezentowane zostało publiczności dwa lata temu podczas festiwalu filmowego w Toronto, którego czas trwania niefortunnie zbiegł się z wybuchem skandalu dotyczącego seksualnych oskarżeń mierzonych w Harveya Weinsteina, co doprowadziło do bankructwa jego wytwórni – Weinstein Company, bezpośrednio odpowiedzialnej za produkcję filmu. Dla obrazu Gomeza-Rejona niesprzyjające okazały się też recenzje po pierwszym pokazie. Ze względu na to, że były one w większości negatywne, zdecydowano się tymczasowo wstrzymać zaplanowaną na koniec 2017 roku premierę, a sam film ponownie odesłać do montażowni. Finalny produkt, który jest przedmiotem tej recenzji, daje po sobie odczuć pokłosie tych wszystkich zakulisowych problemów – ciężko nie odnieść wrażenia, że w odpowiedniej formie Wojna o prąd mogła być jednocześnie filmem bardzo dobrym, jak i bardzo złym. Ostatecznie wyszło z tego coś pomiędzy – twór Alfonso działa, ale napięcie nie zostało w nim odpowiednio rozłożone, co prowadzi do dużych spięć.
Reżyser przenosi nas do drugiej połowy XIX w. w Stanach Zjednoczonych, gdzie odbywa się tytułowa wojna pomiędzy dwoma „tytanami” elektryczności – cenionym, ale nieco ekscentrycznym wynalazcą wspomnianym już wcześniej – Thomasem Edisonem i przedsiębiorcą George’em Westinhouse’em. W świecie, w którym takie rzeczy jak żarówki nie są jeszcze wszechobecnie rozpowszechnione, a z prądu korzystają tylko ci zamożniejsi, każda nowinka techniczna jest na wagę złota, z czego pracujący w pocie czoła wynalazcy doskonale zdają sobie sprawę – robią wszystko, by tylko przyciągnąć nową klientelę i narobić wokół siebie hałasu. Narastający konflikt prowadzi do „wypłynięcia na powierzchnię” również nowych talentów, którzy zmuszeni będą opowiedzieć się po jednej ze stron; znajdzie się wśród nich także przede wszystkim pewien młodzieniec o zagranicznym rodowodzie i pełnej pomysłów głowie – Nikola Tesla.
Ciężko powiedzieć jakiekolwiek złe słowo o aktorach – każdy z nich sprawnie i szybko wciela się w swoją postać, pozwalając nam zapomnieć, że oglądamy rzeczywiste osoby. Co prawda kreacja Benedicta Cumberbatcha nie kryje jawnych odwołań do jego poprzednich ról – po raz kolejny mamy do czynienia z the smartest man in the room i sprawnie posługującym się sarkazmem oraz kąśliwym poczuciem humoru indywidualistą na wzór odgrywanego przez niego już wcześniej Sherlocka Holmesa. Trzeba jednak przyznać, że taka, a nie inna konwencja w przypadku postaci Edisona zwyczajnie bardzo dobrze się sprawdza. Na słowa pochwały zasługują również wtórujący mu na ekranie – Michael Shannon oraz Nicholas Hoult. Jeden z groźniejszych grymasów Hollywood doskonale czuje się w skórze dziewiętnastowiecznego człowieka sukcesu, a Hoult udowadnia, że ważne osobistości w amerykańskiej historii to jego specjalność, dandysa Nikolę Teslę zaś śmiało można postawić obok innych jego udanych ról z ostatnich lat, takich jak sam J. R. R. Tolkien czy J. D. Salinger. Udany epizod notuje także Tom Holland, z drugiego planu chciałbym jednak wyróżnić przede wszystkim Tuppence Middleton, która wciela się w żonę Edisona, Mary. Młoda brytyjska aktorka zalicza kolejny udany występ (wcześniej mogliśmy ją oglądać chociażby w Czarnym lustrze czy netfliksowym Sense8), udowadniający, że w przyszłości jej nazwisko może stać się nazwiskiem, z którym trzeba będzie się bardziej liczyć.
Mimo udanych kreacji rozczarowuje nierównomierny ekranowy czas i brak konkretnego skupienia – przez montażowy i narracyjny bałagan ciężko powiedzieć, kto właściwie miał być głównym bohaterem filmu, co bardzo zaburza odbiór. Początkowo, również w końcowej fazie śledzimy głównie Edisona, po pierwszej połowie całość zaczyna się jednak o wiele bardziej rozwarstwiać i przez to mniej angażować – widz szybko traci zainteresowanie akcją na ekranie, gdy sam do końca nie wie, co w danej chwili powinno go zajmować najbardziej. Dochodzi więc do nieprzyjemnego momentu, gdy mimo coraz bardziej interesujących elementów fabularnych, zaczerpniętych z jeszcze bardziej interesujących kart historii z tego okresu, całość odnosi porażkę jako dzieło filmowe – zwyczajnie nie potrafi w wyważony sposób utrzymać naszej uwagi.
Podsumowując, Current War nie można jednoznacznie zaliczyć do obrazów nieudanych – każda techniczna część składowa została wykonana przyjemnie poprawnie – tak przyjemnie, że postanowiłem o nich nie wspominać: ot, są i nikomu nie przeszkadzają, a aktorstwo stoi na bardzo wysokim poziomie. Jestem w stanie też wyobrazić sobie, że dla niezaznajomionych bliżej z tym elementem elektrycznej historii Ameryki film będzie dużą gratką i satysfakcjonującym odkryciem. Nie mogę jednak też nazwać go z czystym sumieniem filmem dobrym – wizja artystyczna przeszła zbyt wiele poprawek, by móc wybrzmiewać w niezakłócony sposób. Jak powiedział kiedyś Edison: aby coś wynaleźć, wystarczy odrobina wyobraźni i sterta złomu. Szkoda, że cytat ten nie ma przełożenia na wyprodukowanie satysfakcjonującej i angażującej produkcji filmowej, do której Wojnie o prąd sporo jednak brakuje.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Wojna o prąd
Dyskusja