W kinie wszystko już było. Wszystko, poza tym, co proponuje w swoim drugim filmie Anna Odell. Takiej reklamy potrzebuje prezentowany na 19. Festiwalu Nowe Horyzonty, intrygujący projekt pt. X&Y. Będące połączeniem Dogville i Big Brothera, minimalistyczne dzieło szwedzkiej artystki, to nie tylko jedna z najbardziej oryginalnych propozycji, prezentowanych we Wrocławiu w ramach sekcji Front wizualny, ale też dowód na to, że kino jako medium wciąż daje nieograniczone możliwości wyrazu.
Już w swoim reżyserskim debiucie szwedzka artystka obrała rzadko uczęszczaną ścieżkę twórczą. W Zjeździe absolwentów postanowiła uczynić samą siebie osią fabularną. Nie tylko zagrała w nim główną rolę, ale również nadała swojej bohaterce własne imię i nazwisko. Zabieg ten, jak się później okaże, nie jest wyłącznie wybrykiem egocentryczki, lecz stanowi trzon zabawy formalnej. „Anna” postanawia po dwudziestu latach spotkać się z dawnymi kolegami ze szkoły, żeby wyrzucić stłumiony żal, spowodowany ignorowaniem i psychicznym znęcaniem się nad nią przez te lata. Kiedy zabiera głos, beztroska wymiana uprzejmości szybko przeradza się w dramat, przypominający Festen Thomasa Vinterberga. Uczestnicy, zamiast przepraszać, postanawiają w brutalny sposób wyprosić ją z imprezy. Ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że to, co do tej pory oglądaliśmy, to jedynie filmowa miniatura. „Anna” pragnie pokazać to, co nakręciła „prawdziwym” znajomym ze szkoły. Tak oto dostajemy niejako trzy Anny Odell. Reżyserkę właściwego Zjazdu absolwentów oraz dwie wykreowane bohaterki, na dwóch płaszczyznach filmowej fabuły.
W X&Y artystka postanowiła pójść o krok dalej i jeszcze bardziej przyłożyć się do zatarcia granicy między prawdą a fikcją. Tutaj również gra ona samą siebie, zapraszając do współpracy kontrowersyjnego aktora Mikaela Persbrandta. W pomieszczeniu przypominającym pokój przesłuchań omawia z nim projekt, tłumacząc, że jego założeniem jest wspólne odkrywanie własnej seksualności. W tym celu angażuje aktorów, mających wcielać się w poszczególne cechy osobowości „Anny” i „Mikaela”, z zastrzeżeniem, by ani na moment nie wychodzili z powierzonych im ról.
To, jak się okaże, skomplikowane, ograniczone w swej scenografii do umownych pomieszczeń reality show – niczym w Dogville Larsa von Triera – jednych zacznie krępować, innym dostarczy mnóstwa dobrej zabawy. Największą frajdę z odgrywania alter ego wydają się czerpać Trine Dyrholm (znana z roli w Królowej Kier) jako ,,Mikael” oraz wcielający się w sentymentalną stronę „Anny” Jens Albinus. Sam fakt „grania” osoby o odmiennej płci może być okazją do śmiechu, aczkolwiek nie dla zaangażowanej w projekt „reżyserki”, która z czasem zaczyna traktować go zbyt poważnie. Jej samouwielbienie i twórcze szaleństwo irytuje domagających się konkretnego scenariusza uczestników artystycznego przedsięwzięcia. Prawdziwy niepokój wywoła jednak deklaracja chęci spłodzenia z „Mikaelem” – jak sama mówi – „dziecka sztuki”.
Zacieranie granicy między prawdą a fikcją w obrębie filmu wystarczy, żeby skołować widza. To świadoma i w pełni kontrolowana manipulacja, wykorzystująca fakty z prawdziwego życia aktorów, takie jak problemy z alkoholem i narkotykami Mikaela czy faktyczne zajście w ciążę Anny. Naiwnym byłoby jednak twierdzenie, że część wydarzeń w filmie została w pełni zaimprowizowana, a jej bohaterowie, wykorzystani i wmanipulowani w szaloną koncepcję niezrównoważonej artystki, faktycznie stracili kontrolę. Wydaje się, że Annie Odell nie o to jednak chodziło. Sama zabawa w piętrzenie poziomów fikcji, przypominająca obieranie cebuli z poszczególnych warstw, jest tu celem samym w sobie. My jako widzowie jesteśmy niczym sfrustrowany „Mikael”, po raz kolejny pytający „czy to się dzieje naprawdę?”. W pełni rozumiemy jego bezsilność jako postaci odgrywającej swoje role, doceniając kunszt Mikaela odgrywającego „Mikaela”, który gra Mikaela. Właśnie takie uczucie pogmatwania towarzyszy nam niemal przez cały seans.
Performance Anny Odell, która próbuje zmierzyć się z własnymi ograniczeniami, stawia ją obok innej artystki – Mariny Abramović. Obie starały się w pełni wyeksploatować siebie i w pewien sposób poświęcić własną tożsamość dla swoich dzieł. Udowodnić, że sam artysta może stać się dziełem sztuki.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
X&Y
Dyskusja