,,Zama” jest dramatem Lucrecii Martel, której filmy, takie jak ,,Bagno” czy ,,Kobieta bez głowy”, niejednokrotnie doceniono na światowych festiwalach. I nie inaczej było tym razem. ,,Zama” otrzymał nominację do nagrody Goya za najlepszy film hiszpańskojęzyczny. Co więcej, był kandydatem Argentyny do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Mimo, iż opowiada on XVIII-wieczną historię hiszpańskiego zarządcy w kolonii, Diego de Zamy, wielu znajduje w nim refleksję współczesności. Bez dwóch zdań, kluczem do zrozumienia tego filmu jest nadzieja. Tu stała się zarówno siłą napędzającą, jak i niszczącą potęgą.
Inteligentny, niełatwy i, co od samego początku łatwo zauważyć, wizualnie przepiękny. Nie ma w nim nic z pospolitości, ale i brak mu pędu współczesnego kina. Przyzwyczajeni do wartkiej fabuły i nagłych zwrotów akcji, tak charakterystycznych dla dzisiejszych filmów, możemy być zaskoczeni powrotem do niespiesznego tempa rodem z XVIII wieku. Reżyserka daje nam czas na wejście w klimat hiszpańskiej kolonii pełnej dręczącego upału, śpiewu egzotycznych ptaków i szmeru owadów. Powolność ,,Zamy” współgra z estetycznymi doznaniami, które zapewnia swym widzom. Twórcy przygotowali wspaniałą ucztę dźwięków. W całym filmie każdy, nawet najmniejszy odgłos został zintensyfikowany. Słychać najcichsze owady, najgłębsze oddechy czy najcięższe deszczowe krople. Jakby cały świat wokół żył bardziej i mocniej niż my sami, niż sam Diego de Zama. Co więcej, zdjęcia w ,,Zamie” również pełnią ważną funkcję, nie wyłącznie estetyczną. Nie ukazują całej przestrzeni, a jedynie jej wybrany skrawek. Widz dopuszczony jest do jedynie część rzeczywistości, tak jak i sam główny bohater. On zaślepiony wołaniem nadziei, nie dostrzega w pełni tego, co wokół niego. Widz wrzucony zostaje w codzienność, która nie jest mu bliska czy choćby znana. Bez tłumaczenia czy zbędnych ceregieli poznajemy pozornie przypadkowy fragment życia głównego bohatera. Mężczyzna utknął w martwym punkcie, w zawieszeniu. Na co dzień zajmuje się spełnianiem swych obowiązków, wypełnianiem pustki samotności oraz żywieniem nieustannej i zabójczej nadziei o powrocie w rodzinne strony. Narastająca gorycz w końcu stanie się katalizatorem nowych decyzji Diego de Zamy.
Jest to opowieść, którą można przyrównać do monologu. Długiego i przeszytego bólem. Raj stał się celą, a szanowany niegdyś człowiek – marionetką losu. Podtrzymywany nadzieją de Zama nieustannie czekał. Coraz głębiej wpadał w klatkę, która została mu zbudowana, a może raczej, którą on sam sobie stworzył. Upragniona zgoda na przeniesienie zdawała się prawdopodobna po tak wielu latach pracy na kolonii. Mimo to, z czasem jej perspektywa stawała się coraz bardziej odległa. Rutynowa praca, jakieś kobiety, zajęcia, które miał z dnia na dzień. To wszystko tylko po to, by robić coś w międzyczasie. Na początku z pewnością widział w swej pracy sens, miał swoją misję. Jednak czy miała być to misja dożywotnia? W końcu czara goryczy się przeleje. Zawsze przychodzi ten moment w dramacie. Z powodu właśnie tego przełomowego momentu cały utwór może nosić miano dramatu. Diego de Zama – ofiara nadziei w surowym dramacie własnego życia.
Oglądając ,,Zamę” wyłącznie jako film fabularny, wiele się traci. Jest to dzieło artystyczne, symboliczne, metaforyczne. To film, który niesie i ma znaczenie. Z jednej strony, poprzez kojące dźwięki tropiku czy spokojne, pełne natury zdjęcia pozwala się wyciszyć. Nie mogę jednak z pełnym przekonaniem nazwać tego filmu idealnym sposobem na ukojenie zszarganych nerwów. Porusza on bowiem zbyt trudny temat, aby mógł być ujęty bez gorzkości realizmu i uczucia trudności zmierzenia się z rzeczywistością, w której przez lata podsycana nadzieja zdaje się być wyłącznie coraz większym fałszem. Oto ,,Zama”, której nie da się opowiedzieć, lecz da się doznać.
Dyskusja