Najnowszy projekt Xiaoshuaia Wanga (11 kwiatów, Szanghajskie sny) po raz kolejny jest bliski tematycznie najczęściej eksplorowanym przez chińskiego reżysera tematom: politycznej historii kraju oraz jej wpływie na życie jednostki i dynamicznie zmieniające się rodzinne relacje. Tym razem jednak Xiaoshuai podszedł do tematu ambitniej niż kiedykolwiek wcześniej; Żegnaj, mój synu trwa bowiem aż trzy godziny, podczas których przeplatają się trzy linie czasowe, snując jedną, wielką opowieść o rodzicach, na których spadło brzemię przedwczesnej utraty syna. To również pierwsza część planowanej trylogii ,,Ojczyzny”, za pomocą której Wang chce przedstawić zmieniające się na przestrzeni ostatnich 50 lat Chiny. Tematem przewodnim pierwszego z filmów są konsekwencje trwającej w latach 1979-2013 polityki jednodzietnej. Film zdobył świetne recenzje na zeszłorocznym Berlinale, gdzie brał udział w konkursie głównym – średnia w serwisie Metacritic wynosi aż 88%, a na Rotten Tomatoes 100% – co ciekawe, w żadnym z serwisów nie pojawiła się ani jedna recenzja negatywna. Film do polskiej dystrybucji VOD wprowadziła Aurora Films – swego rodzaju gwarancja jakości, jeśli chodzi o filmy niezależne w naszym kraju. Czy Żegnaj, mój synu to kolejna mocna pozycja w repertuarze dystrybutora?
Głównymi bohaterami Di Jiu Tian Chang są Liyun i Yaojun – (nie)szczęśliwe małżeństwo, którego historię miłosną śledzimy od jej początków w latach 80. XX wieku, gdy para pracowała w fabryce i mieszkała w hotelu robotniczym, aż po czasy współczesne, w których są już wiekowymi staruszkami. Film rozpoczyna się sekwencją z chwili teraźniejszej, w której to ich paroletni syn, Xingxing, ulega śmiertelnemu wypadkowi nad zalewem, po czym sukcesywnie cofamy się w przeszłość i skaczemy w przyszłość, odkrywając (niekoniecznie w chronologicznym porządku) kolejne fakty z życia kochanków, takie jak: dylematy dotyczące dawnej, drugiej ciąży Liyun oraz próbę wychowania problemowego adoptowanego syna, Haohao, którego wzięli pod swoje skrzydła po stracie.
Na szczególną uwagę zasługuje główny aktorski duet – Mei Yong i Jingchan Wang słusznie otrzymali Srebrne Niedźwiedzie za swoje role, gdyż ich kreacje prezentują się naprawdę imponująco. W każdym spojrzeniu strudzonych życiem matki i ojca dostrzec możemy ból i żal, który towarzyszy im od momentu utraty syna do samego końca – bohaterowie porozumiewają się niemalże bez słów, używając ich tylko w celu uczynienia rzeczywistości bardziej znośną, podczas gdy prawdziwe emocje przez większość czasu pozostają niewypowiedziane. Świetne przedstawione zostaje też łączące ich uczucie – mimo że reżyser nigdy nie wkłada w usta bohaterów górnolotnych miłosnych wyznań, doskonale widzimy, jak Liyun i Yaojun są dla siebie ważni, niezależnie od upływu czasu i przeszkód losu, które towarzyszyły ich relacji od samego jej początku. Para od zawsze jest dla siebie oparciem, co doskonale udaje się zaakcentować bez nachalności; Wang doskonale rozumie swoich bohaterów i przez cały metraż nigdy nie zapomina, czyją historię opowiada, przez co całość jest charakterologicznie spójna.
Oryginalny tytuł filmu w dosłownym znaczeniu oznacza: ,,tak długi i nieprzemijający, jak niebiosa i ziemia”. I tytuł ten doskonale opisuje cały projekt – film Wanga to wymagający seans, który nie idzie na żadne kompromisy w celu jak najwierniejszego przedstawienia prozy życia. Jak mówi sam reżyser ,,to nie film, to życie” – tempo jest więc spokojne, a sam film mało efekciarski i, na dobrą sprawę, mało filmowy; struktura aktowa zostaje mocno zaburzona przez chaos narracyjny, który – mimo że faktycznie może być dużym plusem, gdy zdecydujemy się na kolejny seans w celu lepszego poukładania sobie w głowie fabuły – podczas pierwszego zetknięcia z dziełem zwyczajnie konfunduje i wprowadza niepotrzebny zamęt, którego obecność nie jest szczególnie uzasadniona.
Mam wrażenie, że historia nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału – jeśli ta sama fabuła zostałaby opowiedziana w klasyczny sposób, mogłaby wzbudzić o wiele więcej emocji spowodowanych nawiązaniem z bohaterami więzi, która nie byłaby niepotrzebnie zakłócana zabiegami reżyserskimi. Rozumiem, że reżyser postanowił nie iść w ckliwość i chciał jak najbardziej podkreślić wagę straty, która spadła na ramiona bohaterów – tragedii ponadczasowej, po której dojście do siebie nie należy do najłatwiejszych – użyte środki zakłóciły mi jednak mocno odbiór, sprawiając, że seans miejscami był po prostu nużący i w żaden sposób niewynagradzający. I mimo że ostatecznie film podejmuje o wiele więcej tematów, takie jak problemy w komunikacji międzyludzkiej, ciążące poczucie winy oraz, przede wszystkim, społeczny impakt spowodowany polityką Chińskiej Republiki Ludowej, całość nie wybrzmiewa tak, jak powinna. Ciężko przez to zorientować się, w którą stronę zmierza historia, przez co po upływie dwóch trzecich seansu widz ma wrażenie, że zakończenie może nastąpić w każdej kolejnej scenie i nic nie zmieniłoby to w jego odbiorze całości.
Na szczęście jednak tak się nie dzieje – ostatni segment Żegnaj, mój synu pozytywnie zaskakuje i nadaje filmowi zgrabnego kształtu i konkluzji, która jest bardzo spójna z poruszaną tematyką. Widać, że reżyser miał na swoją opowieść określoną wizję i od początku wiedział, jak odpowiednio spuentować dzieło i w jakim miejscu zostawić swoich bohaterów. Domknięcie jest delikatne i wzruszające, chociaż niepełne – ale z drugiej strony, czy kiedykolwiek w życiu ostatni rozdział jest w stanie usatysfakcjonować nas w pełni?
Film dostępny na: VOD.pl
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Żegnaj, mój synu
Dyskusja