Jedno osobliwe zdarzenie, pociągające za sobą sznur kolejnych, odkrywające niepoznane dotąd tajemnice małego miasteczka oraz jego mieszkańców. Brzmi typowo? Jeśli tak, to tylko w teorii, gdyż ten ponad półtoragodzinny seans nie ma nic wspólnego z typowością.
Pierwsze zderzenie z tym tajemniczym miastem jest dla widza dosłowne – inicjuje je bowiem wypadek samochodowy, który z pewnością trudno było przewidzieć. Samochód nagle skręca z zupełnie pustej drogi i roztrzaskuje się na klockach betonowych. Kierowcą był dwudziestoletni chłopak – Simon (młodszy brat Jimmy’ego, jednego z głównych bohaterów), który ponosi śmierć na miejscu.
Jednym z pierwszych niepokojących sygnałów jest, przewijająca się co jakiś czas w historii, grupka małych ludzi przebrana w wynaturzone maski i grube warstwy koców. Nie odzywają się ani słowem, nie wydają żadnych odgłosów ani nie podejmują fizycznej interakcji z żadnym z bohaterów (z wyjątkiem kontaktu wzrokowego). Pierwszą osobą, która zauważa te cudaczne sylwetki, jest Adèle – znana ze swoich lekkich problemów psychicznych. Oprócz tego jest nieustannie prześladowana przez natarczywe odgłosy nieznanego pochodzenia, ma ciągłe wrażenie obecności kogoś obcego. Aż w końcu widzi owych „obcych” na własne oczy, co może się wydawać jedynie chorymi wizjami. Jednak inni mieszkańcy wioski również zaczynają napotykać sylwetki nieznanych przybyszów. Chyba cała społeczność nie mogła zwariować, prawda?
Mimo że mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym (społecznością miasteczka), każdy z bohaterów wydaje się zupełnie sam ze swoimi lękami i cierpieniem. W Antologii duchów miasta wyróżnia się grono bezdyskusyjnych szaleńców, a na jego czele z pewnością stoi Adèle. Sama mer (burmistrzyni) miasteczka, pani Smallwood, ukrywa problem alkoholowy i odrzuca wszelkie ingerencje ludzi z zewnątrz, którzy chcą pomóc mieszkańcom w uzyskaniu spokoju ducha.
Antologia duchów miasta jest pełna nierozpoznanych tropów, które jedynie zaznaczają swoją obecność, nie ujawniając swojego pełnego znaczenia. Dzięki temu uzyskujemy wiele możliwości własnej interpretacji. Oglądane wydarzenia są na tyle enigmatyczne i niecodzienne, że dla każdego z nas mogą łączyć się w zupełnie inną historię. Film pogrąża widza w niesamowicie ciężkim, bezlitosnym klimacie. Paradoksalnie jednak tego typu klimat zatraca w sobie całkowicie, więc nawet nie myślimy o tym, by wyrażać jakikolwiek sprzeciw.
Film próbuje oddać stylistykę starego kina poprzez wykorzystanie w obrazie ziarna oraz wrażenia zanieczyszczonej taśmy filmowej. Ujęcia wypełnione są zatrważającą ilością postapokaliptycznych plenerów, które bezapelacyjnie współgrają z posępnym surrealizmem całego dzieła. Elementy horroru są tutaj ewidentne, jednak nie polegają na wykorzystaniu oczywistych jump-scare’ów, a bardziej na surrealizmie sytuacyjnym, dziwactwie ludzkiej twarzy oraz kuriozalnych przebraniach – to wszystko w połączeniu wytwarza niesamowicie niepokojącą atmosferę, którą przez cały czas chcemy jednak chłonąć. Kolejne aberracje przyjmujemy z coraz mniejszym zdziwieniem, trochę jak mieszkańcy filmowego miasteczka, którzy zdają się nie odczuwać faktycznej nienormalności zdarzeń. Fakt, że światy żywych i umarłych bezpowrotnie mieszają się ze sobą, budzi jedynie lekki dysonans. Ważniejsze jest tutaj wyraźne wrażenie depresyjności, wylewającej się z kadru. Po tym wypełnionym przytłaczającą śnieżną zawieją seansie, wyjście z kina w sam środek beztroskiego letniego wieczoru wydaje się spełnieniem największych marzeń.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Antologia duchów miasta
Dyskusja