AVIVA – recenzja [10. Transatlantyk Festival]

Aviva i Eden to para kochanków, która poznała się dzięki uporowi ich wspólnego przyjaciela Nissana. Przedsięwzięcie trudniejsze niż mogłoby się z pozoru wydawać, parę dzielił bowiem ocean. Jak przystało jednak na rasowy romans – przezwyciężyć odległość pomogła im korespondencja. Mailowa oczywiście, w końcu – jak możemy przeczytać w notce festiwalowej – mamy do czynienia z „melodramatem 2.0”.

Relacja głównych bohaterów, choć pełna namiętności, niezmiennie wystawiana jest na próbę. Obserwujemy ich kolejne wzloty i kolejne upadki. Targająca nimi mieszanka uczuć manifestowana jest na ekranie poprzez niezwykłe układy teatru tańca. Jak w klasycznych musicalach twórcy ubierali trudno wyrażalne emocje swych bohaterów w chwytliwe melodie, tak Boaz Yakin rozkazał Avivie i Edenowi emocje przełożyć na język tańca. Oczywiście w musicalach wraz z partiami śpiewanymi pojawiają się także układy taneczne, ciężko jednak porównać ich ekspresję do ładunku emocjonalnego, który odnajdziemy w pełnych patosu i swobody improwizacjach. Reżyser/scenarzysta zdecydował się puścić oko w stronę widza, wkładając w usta Edena kwestię: „Uwielbiam, kiedy ludzie zaczynają tańczyć… Mimo to nienawidzę, kiedy zaczynają śpiewać”. 

Stąd też główne role powierzone zostały nie aktorom, ale tancerzom. Dowiadujemy się tego już w pierwszej minucie filmu, kiedy łamiąc czwartą ścianę, Bobbi Jane Smith przedstawia nam operatorów. Następnie opowiada nieco o sobie, przyznając, że jest aktorką, czy raczej po prostu gra, bo na co dzień zajmuje się tańcem i choreografią. Smith wciela się rolę Edena – tak, dobrze czytacie, artystka została obsadzona w roli męskiej – jednak tylko częściowo, bo dzieli ją wraz z Tylerem Phillipsem. Aviva jest bowiem wyjątkowym rodzajem melodramatu: role dwojga głównych bohaterów zostały powierzone czwórgu tancerzy, każda z postaci grana jest zarówno przez kobietę, jak i mężczyznę. To bardzo ciekawy zabieg zabierający głos w dyskusji na temat ról społecznych, „kobiecości” i „męskości” w ogóle, niebinarności; ludzie są w końcu zbudowani z przeróżnych cech – i choć wiele z nich stereotypowo zarezerwowana jest dla jednej konkretnej płci, w rzeczywistości każdy z nas składa się z unikatowej mieszanki atrybutów i wrażliwości. Ale dla mnie to przede wszystkim piękna opowieść o miłości do drugiego człowieka – po prostu. 

Boaz Yakin jest reżyserem i scenarzystą, który był odpowiedzialny za kilka niekoniecznie wybitnych, hollywoodzkich hitów. W swojej karierze napisał scenariusze do takich tytułów, jak chociażby Żółtodziób, Dirty Dancing 2 czy Iluzja. Znalezienie się Avivy obok tych tytułów jest więc nieco zaskakujące. Mam jednak nadzieję, że Yakin w końcu odnalazł swój filmowy język, którym zechce podążyć. Jego najnowsza produkcja nie jest obrazem perfekcyjnym – podczas seansu można dopatrzyć się kilku zgrzytów, niektóre kwestie momentami trącą sztucznością, ale może to i dobrze. Pamiętajmy, że nie mamy do czynienia z profesjonalnymi aktorami. Ci nie byliby zresztą w stanie odtworzyć tak poruszających układów. Wielokrotnie można zachwycić się poszczególnymi sekwencjami czy monologami. Jak chociażby tym z niemal sześciominutowej sceny otwierającej film, gdy głos Edena słyszalny z offu przytacza nam historię rozkwitu miłości między obojgiem. Na ekranie widzimy bohaterów zmierzających w swoje strony; ich kroki stopniowo zamieniają się w rozedrgane ruchy, które pchają ich do przodu. Każda cząstka ciała tancerzy wykrzykuje nam swą miłość. Na soundtrack towarzyszący bohaterom Yakin wybrał utwory izraelskiego piosenkarza o androgynicznej manierze, Asafa Avidana. Zdaje się więc, że reżyserowi w końcu udało się stworzyć prawdziwie szczere dzieło, które w niekonwencjonalny, godny swoich czasów sposób opowiada niezwykle uniwersalną i piękną historię miłosną. 

Możliwe, że moje zauroczenie Avivą wynika w dużej mierze z uwielbienia do teatru tańca. Niemniej trzeba przyznać, że jest to dzieło wnoszące do kinematografii powiew świeżości. Nic tu nie jest przypadkowe: imiona bohaterów, muzyka, zgrabnie opowiedziane historie – Yakin czerpie z izraelsko-amerykańskiego dziedzictwa, tworząc dzieło niezwykle autorskie. Nie mam wątpliwości, że film ten zapisze się w historii kinematografii jako obraz kultowy, toteż jeśli tylko zobaczycie go w programie jakiegoś festiwalu – nie wahajcie się ani chwili. To trzeba zobaczyć!

Recenzja

5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Aviva
Exit mobile version