W 2013 roku japoński reżyser Hirokazu Koreeda nakręcił film pt. Jak ojciec i syn. Opowiedział w nim historię pewnej rodziny, która przez sześć lat wychowywała nie swoje dziecko. Okazało się bowiem, że ich synek został podmieniony w szpitalu, o czym nie mieli pojęcia. Kiedy sprawa wyszła na jaw, postanowili odnaleźć swoje biologiczne dziecko, co w konsekwencji doprowadziło do konfliktu. Rodzice stanęli przed trudnym dylematem: pozostać mimo wszystko przy obecnym układzie czy – choć może zabrzmieć to cynicznie – lepiej się wymienić. Co jest ważniejsze: więzy krwi czy miłość do „cudzego” dziecka?
Podobne pytanie zadaje zeszłoroczny zdobywca Nagrody im. Alfreda Bauera – film pt. Błąd systemu. Fabularny debiut Nory Fingscheidt opowiada o skrajnie nadpobudliwej, sprawiającej sporo problemów pracownikom placówek opiekuńczych, dziewięcioletniej Benni (Helena Zengel). Wybuchy agresji, krzyk i niekontrolowana przemoc w stosunku do rówieśników powodują, że żaden ośrodek nie chce jej u siebie. Podobnie zresztą jak biologiczna matka, której dziewczynka staje na przeszkodzie spokojnego życia. Benni jednak nie poddaje się i za wszelką cenę próbuje zwrócić na siebie uwagę rodzicielki, co przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.
Ten krótki opis filmu, stanowiący jedynie punkt wyjścia, jedną z warstw historii, wydaje się wręcz niepojęty. Jak to? Dziecko musi walczyć o miłość swojej matki i zasłużyć sobie na nią? Ośrodki wychowawcze próbują pozbyć się dziecka, bo nie potrafią sobie z nim poradzić? Opieka społeczna, zamiast odebrać matce prawa rodzicielskie, czeka, aż ta łaskawie będzie gotowa wypełnić swój rodzicielski obowiązek? Matka może w każdej chwili odebrać porzucone dziecko, przyjść po nie niczym po szczeniaka ze schroniska? Pytania te zadajemy sobie niemal od początku filmu, a to, co widzimy na ekranie, wywołuje narastające oburzenie.
Reżyserka nie ma jednak zamiaru poprzestać wyłącznie na tworzeniu kina społecznie zaangażowanego, charakterystycznego dla Kena Loacha czy braci Dardenne. Błąd systemu w pewnym momencie zmienia swój posępny nastrój. Poznajemy opiekuna Benni, Michaela (Albrecht Schuch), który jako jedyny nie traktuje dziewczynki jak zbędnego balastu czy problemu do rozwiązania. Wpada on na pomysł, by wzorem bohaterów Dzikich łowów zintegrować się z nią na łonie natury, z dala od cywilizacji, co pozwoliłoby zarówno dziewczynce, jak i nam – widzom, oderwać się od koszmaru rzeczywistości. Koszmaru, do którego trzeba będzie jednak prędzej czy później wrócić.
Nakładających się na siebie warstw niemożliwych do rozwiązania wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów jest w filmie stopniowo coraz więcej. Obserwujemy bezsilność pracowników opieki społecznej, przyglądających się pełnym nadziei reakcjom Benni na sporadyczne spotkania z matką oraz kolejnym tłumaczeniom, ucieczkom i odtrąceniom córki. Śledzimy wątek znalezienia dla niej domu i matki zastępczej oraz próby poskromienia jej temperamentu. To wszystko stanowi małe, skondensowane przez scenarzystkę miniatury, mogące stać się materiałem do niejednego filmu.
Na pierwszy plan wysuwa się jednak z czasem jeden problem, jakim jest dla Michaela więź emocjonalna między nim a dziewięciolatką. Więź, przez którą, jak sam mówi, traci swój chłodny profesjonalizm; zdrowy dystans, który pozwalał mu oddzielić pracę od życia prywatnego. Jego stopniowe wycofywanie się rzutuje oczywiście na zachowanie skołowanej dziewczynki, która nie wie, jaką rolę w jej życiu odgrywa, a jaką tak naprawdę chce odgrywać Michael. I tak oto błędne koło się zamyka. Benni znów czuje się odrzucona i znów nie kontroluje swoich skrajnych emocji, stanowiąc coraz większe zagrożenie dla siebie i swojego najbliższego otoczenia.
Poza precyzyjnym scenariuszem i doskonałym reżyserskim wyczuciem w prowadzeniu aktorów, przede wszystkim znakomitej Heleny Zengel, nie można nie wspomnieć o warstwie formalnej. Statyczne kadry małych pomieszczeń, w których zapadają decyzje niszczące życie Benni, kontrastują z dynamicznymi – kręconymi w pełnym słońcu, przy muzycznym akompaniamencie – ujęciami na pełną młodzieńczej energii, niczego nieświadomą bohaterkę. Cała ta audiowizualna otoczka, odgrywająca podobną rolę, co w Mamie Dolana, ani przez moment nie sprawia wrażenia zbędnego efekciarstwa. Jest tu dodatkową „atrakcją”, a nie zabiegiem odciągającym uwagę od treści filmu.
Błąd systemu to przede wszystkim gęsty dramat o impasie, w którym znajduje się dziewięciolatka. Benni nie jest tu żadną ofiarą systemu. To ofiara konkretnych ludzi, przez których dostaje nawrotów ataków paniki, a w szczególności osoby, która powinna być dla niej wsparciem, obdarzać miłością i czułością, a nie obojętnością. Zachowanie dziecka w tej sytuacji staje się jedynie reakcją obronną, wynikiem strachu. Jest ono niczym ranne, bezbronne zwierzę – ta metafora pojawia się nawet w filmie – zapakowane w worek i wrzucone do rzeki przez swojego pana. Warto zatem wrócić do postawionego na początku pytania, na które tutaj otrzymujemy jednoznaczną odpowiedź. O byciu rodzicem nie decydują kwestie biologiczne, a na status matki i ojca trzeba sobie zasłużyć.
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
Błąd systemu
Dyskusja