CZERWONY FALLUS – recenzja [13. Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków]

Smash the patriarchy

Pięć Smaków zakończyło się tydzień temu, pamięć o Festiwalu już trochę przygasła, a ja nadal nie podzieliłam się swoimi wrażeniami. Muszę przyznać, że patrząc na to wydarzenie całościowo, z dłuższej perspektywy, widzę, że moje oczekiwania były może zbyt duże.

Gdy wybierałam się do Warszawy, miałam w pamięci całe bogactwo azjatyckiej kinematografii, z którym kiedykolwiek się zetknęłam. Przede wszystkim mam tu na myśli te wszystkie niezwykłe i szalone opowieści, które darzę ogromną sympatią – „trylogię zemsty” Parka, ale też chociażby jego Jestem cyborgiem i To jest OK,  a także Tetsuo: Człowiek z żelaza Tsukamoto czy Pusty dom i inne historie pisane przez Kim Ki-duka. Wymieniać by tu można zresztą wielu i wiele, nie byłoby to jednak nic podobnego do tego, z czym spotkałam się podczas Festiwalu. 

Z innego punktu widzenia kinematografia azjatycka to też subtelne, nierzadko dość naiwne opowieści snute współcześnie przez takie postaci jak pochodzący z Japonii Hirokazu Koreeda i Naomi Kawase czy neonowe, pełne erotyzmu światy, wychodzące spod ręki okołochińskich twórców – chociażby Wong Kar Waia czy Tsai Ming-lianga. I taka trochę była ta edycja – naiwna, od czasu do czasu neonowa, choć, niestety, w wyjątkowo mdłym wydaniu. 

Moimi faworytami Festiwalu są jednak dzieła, które nie za bardzo wpisują się w któreś z powyższych określeń. Są to obrazy niecodzienne, starające się powiedzieć „coś więcej”, sprzeciwić się zastanemu porządkowi. Po pierwsze mam tu na myśli szalone japońskie Zabierz mnie do Saitamy Hidekiego Takeuchiego, które bardzo ciężko opisać słowami. Zaskakujące, że tak niecodzienne dzieło udało się zrealizować pięćdziesięciotrzyletniemu już twórcy. Film jest ekranizacją mangi opowiadającej o tokijskim systemie inwigilacji, mającym rozpoznawać nielegalnie przebywających mieszkańców niższego pochodzenia. A takimi są chociażby Saitamczycy. Całość zrealizowana jest z ogromnym rozmachem, całkiem trafionym humorem, a do tego nie kończy swych rozważań na tematach tożsamościowych spod znaku przynależności etnicznych.

Filmem, o którym chciałabym napisać kilka słów więcej, jest za to Czerwony fallus Tashiego Gyeltshena. Obraz ten opowiada historię szesnastoletniej Sangay – dziewczyny mieszkającej w dolinie niewielkiej miejscowości środkowego Bhutanu. Żyje ona wraz z ojcem pełniącym w wiosce rolę Atsary – jednym z jego zadań jest struganie drewnianych fallusów, mających strzec przed złymi mocami. Pełnione funkcje sytuują mężczyznę wysoko w lokalnej hierarchii, a równocześnie stają się powodem drwin pod adresem córki.

Bhutańskie społeczeństwo jest środowiskiem silnie patriarchalnym. Według buddyzmu kobieta, by stać się mężczyzną, potrzebuje sześciu wcieleń. O dziwo nisko w hierarchii stoi również rzeźnik. Nasuwa to pytanie – które z nich stoi niżej?

Gyeltshen tworzy dzieło wyjątkowo wywrotowe, które w bardzo dosłowny sposób sprzeciwia się patriarchalnym bhutańskim postawom. Sangay rozprawia się z dręczącą ją zewsząd opresją w rytm sloganu „smash the patriarchy” (kto oglądał film, ten wie, spoilerów i tak wystarczy). Niewątpliwie nie jest to zbyt subtelny zabieg, z drugiej jednak strony niesamowicie wytrącający. Cały film toczy się w bardzo spokojnym tempie i kiedy już przywykamy do panującej w wiosce ponurej stagnacji, w bohaterce coś pęka. Mimo tej przytłaczającej aury obraz odznacza się przepięknymi, malowniczymi kadrami. Nie tylko ukazującymi rozpościerające się zamglone krajobrazy, ale też przełamującymi je czerwonymi wtrąceniami, odnoszącymi się do sfery tradycji. W ten sposób także krew zostaje postawiona po stronie ograniczających obyczajów.

Film, który jest feministycznym manifestem, jak można się domyślić, nie spotkał się w ojczyźnie ze zbyt przychylnym spojrzeniem. Gyeltshen przyznał, że cenzura blokuje jego dystrybucję. Nie dość, że artysta posłużył się bardzo śmiałymi środkami, by symbolicznie wyemancypować swoją bohaterkę, to sam również nie kryje się z tym, że z buddyzmem mu nie po drodze. Trudno się dziwić, że skostniałe bhutańskie społeczeństwo zareagowało oporem. Głosu jednak nie zyskuje się uległością, toteż bardzo kibicuję reżyserowi, by nie pozwolił się zagłuszyć i dalej tworzył odważne filmy na potrzebne tematy.

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Czerwony fallus
Exit mobile version