DOM, KTÓRY ZBUDOWAŁ JACK – recenzja

Każdy mężczyzna ma trzy narzucone społecznie cele: spłodzić syna, posadzić drzewo i wybudować dom. Jednak jak wygląda ten dom w osobistym spojrzeniu każdego z nas? Twórca Antychrysta, Melancholii, czy Nimfomanki znów bawi się z formą, prowadząc narracyjną retrospekcję swojej twórczości. Tego „exegi monumentum” nie da się zburzyć.

Tytułowego Jacka (Matt Dillon) poznajemy w trakcie jazdy ciężarówką. Mężczyzna po drodze spotyka kobietę, której popsuł się samochód (Uma Thurman). Zmęczony prośbami nieszczęśniczki, niechętnie postanawia jej pomóc. Jednak ciężka do zniesienia namolność kobiety sprawia, że Jack w akcie irytacji zabija ją jej własną bronią. Ta zbrodnia okazuje się przełomowa w poukładanym dotąd świecie protagonisty. Przeciera bowiem jego ślady w zawodowej karierze mordercy.  Pierwsze z całego spektrum morderstw to zaledwie niewielki przedsmak barwnej gamy wymyślnych i absolutnie uderzających okrutnością zabójstw. Owe zdarzenie jak pokazuje Von Trier, obudziło w bohaterze skrywane od zawsze demony i skusiło perspektywą powolnego przesuwania kolejnych granic. Morderstwa Jacka, początkowo nieudolne i ocierające się każdorazowo o „wpadkę” z czasem ewoluują w swej wymyślności do niemal artystycznego rozmachu.  Będąc bowiem ignorowanym przez otoczenie i stróżów prawa, nabiera w nowym wcieleniu coraz większej pewności siebie. Mężczyzna staje się  wraz z upływem czasu coraz bardziej zuchwały i jak sam przyznaje „z każdą kolejną zbrodnią, zmniejszają się jego natręctwa, czuje coraz mniejszy strach”. Wreszcie więc z Jacka-inżyniera, o zapale i ambicjach architekta przeistacza się w Mr. Sophisticated-samozwańczego artystę umiłowanego w sztuce morderstwa. Swoiste narodziny pieczętuje przyklejeniem traktującego o nim artykułu w prasie tuż obok lustra-niemego świadka jego transformacji.

Jako Mr. Sophisticated Jack czuje się nie tylko w pełni wyzwolony, lecz także w pełni twórczy. Swe zbrodnie traktuje jako pewnego rodzaju dzieła sztuki, a mordowanych przez siebie ludzi jak eksponaty – przedmioty, którym wagę mogą nadać tylko akty i czynności dokonywane na nich przez stwórcę. Jak sam jednak zaznacza, nie czuje z powodu swoich poczynań najmniejszej winy – prawdziwa sztuka bowiem nie zna granic i wymaga całkowitych, kompletnych poświęceń. To nawiązanie do  słynnej już dziś tezy Friedriecha Nietzschego. Ten wielokrotnie przywoływany przy omawianiu tematu Holocaustu, filozof stworzył podwaliny myśli filozoficznej, zgodnie z którą jednostka o szerszych predyspozycjach i większych możliwościach zdolna jest do wykonywania wyższych celów. Za swoje czyny „nadczłowiek” nie tylko nie ponosi konsekwencji, lecz jest w ich świetle gloryfikowany, czyni je bowiem z myślą o wspólnym dobru. Ta teza, której pierwotny wydźwięk stworzył podwaliny nazizmu, w filmie zostaje rozwinięta także nieprzypadkowo. Główny bohater, zdaje się bowiem hołdować koncepcji podziału masy ludzkiej na gatunki, wynosząc siebie na wyżyny, ponad czcze człowieczeństwo, a więc stawiając siebie w roli Boga. Mężczyzna opętany przez demony schorzeń psychicznych nie tylko tłumaczy swoje zachowanie bezwzględną wartością sztuki samej w sobie, lecz także swe niecne poczynania motywuje, łącząc arcydzieła światowej sztuki z niechlubną historią drugiej wojny światowej.

Nowe dzieło Von Triera obfituje nie tylko w nawiązania do tak kultowych dzieł, jak motywy z twórczości Goethego, malarstwo Francisa Bacona i Eugène’a Delacroix, czy poezję Williama Blake’a. Charyzmatyczny Duńczyk sięga także do spuścizny kina współczesnego, przywołując tak znane pozycje jak chociażby Dzikość serca Davida Lyncha, czy sięgając po odniesienia do twórczości własnej. Czemuż jednak mają służyć te wszystkie zabiegi? Nieustraszony reformator kina skandynawskiego wymierza swoisty prztyczek w nos zgorzkniałej komisji canneńskiej.  Jak bowiem doskonale wiemy głośnym echem, odbiła się kontrowersyjna wypowiedź reżysera. „Rozumiem Hitlera”, „jestem nazistą” miał wyznać Von Trier na festiwalu w Cannes przy okazji promocji filmu Melancholia w 2011 roku. To właśnie wtedy został uznany przez komisję festiwalu za persona non grata. I choć Dom, który zbudował Jack z wiadomych przyczyn nie został ukazany w sekcji głównej jednego z najbardziej wpływowych festiwali filmowych, zdołał wywołać wśród publiki niemałe zamieszanie. W trakcie projekcji filmu salę kinową opuściło bowiem sto osób. Ci zniesmaczeni widzowie swoje zachowanie motywowali nagromadzeniem brutalnych scen i hołdowaniu przemocy. Jednak najnowszy film Von Triera nawet nie predestynuje do estetyzacji przemocy czy motywowaniu jej działania. Sceny morderstw także, choć utrzymane w estetyce kina skandynawskiego, a więc hołdujące naturalizmowi i braku przerysowania nawet w połowie nie są tak dosadne, jak mamy okazję każdorazowo obserwować w twórczości, chociażby Quentina Tarantino-twórcy przecież znanego ze swego umiłowania do estetyki stylu gore. Film, choć igra z widzem przekazuje szereg wartości sprzyjających głębszej refleksji, jedna zaś wysnuwa się na pierwszy plan: gdzie przebiega granica między sztuką a tanią prowokacją? Jednak to w przypadku Von Triera wcale nie dziwi i choć do tej pory ta teza zdawała się w twórczości reżysera wybrzmiewać przez dobre kobiety, twórca Dogmy95 pokazał, że to filozoficzne pytanie potrafi ukazać także za pomocą męskiego bohatera.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version