FAWORYTA – recenzja

Artystyczne wybory, a wraz z nimi kariera Yorgosa Lanthimosa zmierzają od lat ku coraz większej uniwersalności i szerszej publice. Szczególnie teraz – po dziesięciu nominacjach do najpopularniejszej nagrody filmowej świata – nie jest on już tym samym utalentowanym greckim reżyserem, którego znajomością można się snobować, a pełnoprawnym artystą funkcjonującym w ramach głównego nurtu.

Pierwsze filmy Lanthimosa tworzyły światy, które widz – wrzucony w nie bez kontekstu – poznawał zgodnie ze skrupulatnym planem przewidzianym w scenariuszu. Kieł (2011) rozgrywał się jeszcze w języku greckim, co dla anglosaskiego widza nadal stanowi pewną barierę, dlatego w Lobsterze (2015) usłyszymy już płynną angielszczyznę, (w dodatku głosem Colina Farella). Tendencja utrzyma się przy Zabiciu świętego Jelenia (2017), który osadzony został już w – poddanym pewnym wątpliwościom, ale jednak – świecie, który znamy. Dlaczego o tym piszę? Bo Faworyta, o której chcę mówić zdaje się tymczasowo zamykać „okres fantastyczny” u Lanthomisa. A szkoda.

Nie dość bowiem, że pozbawiona metafizyki – Faworyta oparta jest na życiorysie (odegranej tu zresztą fenomenalnie przez słusznie nagrodzoną Oscarem Olivię Colman) brytyjskiej monarchini – Anny Stuart. Bez paniki jednak – choć w najnowszym Lanthimosie doświadczymy zdecydowanie mniej Lanthimosa niż zwykliśmy dotychczas, daleko Faworycie do rasowego kina kostiumowego. Choć wnętrza i kostiumy, owszem, odwzorowują epokę (przynajmniej na tyle, żeby sprawnie oszukać niżej podpisaną, która nie powstrzyma się jednak w tym momencie przed napomknięciem jak bardzo uczta z początków filmu przywodziła jej na myśl makabryczne bankiety z Hannibala NBC), słychać po pierwszych słowach padających z ekranu, że mamy do czynienia z wizją niesztampową i ekscentryczną. Elity arystokracji nie są tu bowiem w żaden sposób oświecone – dialogują nie tyle nawet kolokwialnie, co wulgarnie i obscenicznie. Tego typu kontrast w naturalny sposób jest źródłem komizmu, nie jest to jednak bynajmniej komizm tani! Lanthimos nie próbuje rozbawić nas przeklinaniem i świńskimi żartami jak dwunastolatków. Błyskotliwe i doskonale dostrojone z obyczajami epoki dialogi są zdecydowanie najjaśniejszym punktem Faworyty. Niezależnie od tego jak zabrzmi to wyznanie – jeśli dialog odnoszący się do ówczesnego uprzedmiotowienia kobiet był w stanie wywołać śmiech niżej podpisanej – jest to niewątpliwy sukces jego autora. A sceny takie jak pokraczny dworski taniec uprawiany przez bohaterów z kamienną twarzą, czy rzucanie się (dosłownie) po runie leśnym przyszłych państwa Mashamów (cały wątek aktorskiej pary Stone – Alwyn jest zresztą bardzo dowcipny) są już zupełnie przepysznie absurdalne. Tym bardziej szkoda ostatecznej scenariuszowej „przegranej” Faworyty na tegorocznych Oscarach…

Zainteresowanie reżysera nie skupia się jednak na toczącej się w odtwarzanej epoce wojny z Francją, czy królewskich obyczajach. Pod warstwami dworskich strojów, Faworyta jest tak naprawdę bowiem szerokim portretem – sprzężonych z władzą – wyrachowania i obłędu. Samonapędzającą się demonstracja siły charakteru w walce o zabezpieczenie własnych interesów i bytu. Satysfakcjonującą obserwacją zmagań – wybitnych aktorsko – Rachel Weisz i Emmy Stone, które wcielają się kolejno: w manipulującą prawą rękę królowej, oraz zubożałą arystokratkę, która wdzierając się na dwór w roli służki, szybko również zacznie aspirować do takiej formy władzy. Co znamienne, „w oryginale” były one najpewniej jedną osobą (sic!).

Gdyby odrzeć więc wersję historii Anglii przetworzoną przez Lanthimosa z wszelkich psychologicznych niuansów – rzec by można, że rzecz traktuje po prostu o wymianie kochanicy królowej (gdyż obu Paniom w drodze do celu zdarza się taką rolę pełnić) na nową. Jak krzywdzące jednak byłoby to uproszczenie, gdyż to właśnie niedopowiedzeniem przy mnogości psychologicznych tropów stoi ten film! Lesbijski trójkąt wzajemnej zależności kipi od pogardy, a bohaterki zaskakują i – w ramach filmu – uprawiają grę pozorów z równym odgrywającym je aktorkom kunsztem. Ścigają się na spryt i inwencję w wyrządzaniu krzywdy. I w całym tym amoku nie pozostają jednoznaczne, gdyż mimo wszystko każda z nich ma okazję ujawnić strzępek człowieczeństwa. Na próżno więc w Faworycie szukać prostych połączeń w dynamice między postaciami. Wraz z rozwojem historii zdezorientowany widz nie wie już właściwie, komu współczuć, a kogo potępić. Kto tu jest bezduszny, a kto pokrzywdzony?

Odejście od dworskiego wzorca wyraża się naturalnie także w formie Faworyty. Powyginane, sztuczne kadry, udziwniane są przez twórców fish-eyem i żabią perspektywą jak niegdyś w Alicji w krainie czarów Tima Burtona, co wywołało sprzeciw części widowni uznającej je za zbyteczne i tanie (u niżej podpisanej wywołują raczej obojętność). Cień realizmu pojawia się z kolei w sposobie oświetlania wnętrz – kiedy ze sceny wynika, że w pałacu powinno być ciemno – na ekranie istotnie panują prawdziwe ciemności, co niespotykane jest raczej w tradycyjnych formach gatunku. Zabiegi te obrazować mają obfitość monarszych sekretów skrywanych w bezkresie pustki komnat, której nie sposób wypełnić żadną wymyślną rozrywką. Koniec końców z dworu królowej Anny, pomimo spiętrzenia intryg (a może nawet w związku z nimi) jak z każdego ośrodka absolutnej władzy – bije głucho samotność i nuda.

Choć zasadniczej puenty w Faworycie brak (a i finał gubi gdzieś należytą całej produkcji intensywność), umówmy się, kto oczekuje kolejnych filmów Yorgosa Lanthimosa dla morałów? Atrakcyjniejszy był zawsze ich brak i negacja. I choć pytania o kondycję ludzkości stawiane przez ekscentryczną wrażliwość greka w Faworycie zdają się przejawiać raczej spadek świeżości, to – trwając w nadziei, iż nie jest to tendencja stała – warto dać jej szansę, gdyż nadal stanowi ona jedno z bardziej wyszukanych filmowych przeżyć, których dostarczył zeszłoroczny główny nurt. I należy to docenić. Rzadko bowiem – nawet współcześnie – mamy okazję obserwować taki poziom zatwardziałej walki na psychiczną wytrzymałość w wykonaniu kobiet, połączony w dodatku z TAKIM poziomem aktorstwa.
 

ZWIASTUN

 

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version