INFLUENCER – recenzja [6. Splat!FilmFest]

Sława, pieniądze i popularność. Życie influencera wydaje się nam usłane różami. Jak nim jednak zostać, skoro pomimo naszych działań, liczba widzów wciąż pozostaje jednocyfrowa? Jak to mówią, po trupach do celu. Czy warto jednak śledzić tego live’a?

W wyprodukowanym przez Drake’a i wyreżyserowanym przez Eugene’a Kotlyarenko Influencerze, Joe Keery wciela się w tytułową rolę młodego gwiazdora mediów społecznościowych. A właściwie nie do końca, bo wielki przełom i viral są dopiero przed początkującym influencerem i kierowcą podobnej do Ubera firmy przewozowej Spree, od której wywodzi się przewrotny, oryginalny tytuł filmu. Kurta Kunkle’a, bo tak nazywa się główny bohater, oglądają póki co jedynie pojedyncze osoby, ale rezolutny chłopak ma już morderczy plan na podbicie Internetu i zdobycie rzeszy odbiorców… Cóż, temu kierowcy nikt nie zdąży dać jednej gwiazdki.

Joe Keery bardzo dobrze wypada w roli psychopaty, ale o nim więcej za chwilę, bo warto zatrzymać się przy bohaterach drugoplanowych. W filmie mamy bowiem nie tylko Dawida Arquette (znanego między innymi z serii Krzyk) w roli ojca Kurta czy Mischę Barton, gwiazdę serialowego hitu sprzed lat Życie na fali, jako jedną z pasażerek, ale także znanych z programu Saturday Night Live Kyle’a Mooneya i Sasheer Zamatę. Ta ostatnia ma w Influencerze większą rolę. Wciela się bowiem w istotną dla niej rolę komiczki Jessie Adams, która zamawiając jazdę Spree, poznaje Kurta. Nie jest to ostatnie ich spotkanie, bo Kurt ma co do niej swoje plany. Co ciekawe, Adams również ma trudną relację z mediami społecznościowymi, co film po pewnym czasie pokazuje, ale w dość pobieżny sposób. A nie tylko mógłby odnieść się szerzej do tego, jak ona wykorzystuje swoje platformy, social media i scenę, ale też odsłonić świat komedii oraz cały proces promocji. Nie bez kozery przecież catchphrase Jessie Adams to All eyes on me! (Wszystkie oczy na mnie!). Pierwsze skrzypce gra tutaj jednak Keery. Znany z serialu Stranger Things młody aktor, ma niełatwe zadanie. Jego bohater, Kurt, wyzbyty jest bowiem z jakiejkolwiek empatii i emocji, poza tymi związanymi z ciągłym dążeniem do popularności. Żyje on pod dyktando kolejnego obserwatora, lajka czy oznaczenia; to liczby są dla niego najważniejsze. Ale czy te w końcu kiedyś go usatysfakcjonują?

Jednym z ciekawszych elementów Influencera jest jego forma. Niejednokrotnie w kinie oglądać mogliśmy filmy, które w różnoraki sposób korzystały z ekranu komputera czy telefonu oraz internetowych nagrań i zapisów z kamer samochodowych. Chociażby recenzowany przeze mnie ledwie ponad dwa miesiące temu, pokazywany w ramach 36. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, Mainstream, momentami starał się oddać estetykę mediów społecznościowych. Komputerowy ekran zręcznie zainkorporował także thriller (na przykład Searching, 2018), a przede wszystkim horror (między innymi Koniec przyjaźni, 2014). Influencer, będący na pograniczu obydwu tych gatunków i doprawiony swoistą dawką czarnego humoru (zależy co dla kogo śmieszne), również korzysta z tych narzędzi, najczęściej pokazując wydarzenia w formie streamu i niekończących się live’ów. Film uwalnia też horrorowy potencjał aplikacji do przewozu osób. Jakby na to nie patrzeć, dobrowolnie wsiadamy do nieoznakowanego samochodu obcej nam osoby. Kto wie, czy za jego kierownicą nie siedzi jakiś gotowy na wszystko, żądny zasięgów influencer.

Negatywnie oceniony wówczas przeze mnie, wspomniany Mainstream Gii Coppoli, przestrzegający przed zatracaniem się w internetowej sławie, stanowił rodzaj banalnej opowieści ku przestrodze. Film Kotlyarenko również odczytywać można w podobnych kontekstach. 23-letni Kurt za wszelką cenę pragnie zdobyć uznanie i jak największą liczbę followersów. Influencer jest oczywistym komentarzem wobec popularności wszelkich bezosobowości (niezwykle trafny termin ukuty przez Vogule Poland) oraz influencerów czy streamerów z przedrostkiem pato. Przy czym, bardziej niż poruszającym i skłaniającym do refleksji odbiciem rzeczywistości, Influencer wydaje się zainteresowanym makabrą, horrorowym spektaklem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nie do końca jest tego świadomy. Dysonans ten szczególnie uderza w finale, gdy film nawiązuje do realnego i wysoce niepokojącego zjawiska wynoszenia na piedestał sprawców przemocy (na przykład tych związanych ze środowiskiem inceli). Wtedy nie tylko zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, dlaczego ktoś poważnie nie zabrał się jeszcze za Reddita, ale i jak odebrać sam film. Jasne jest, że pokazywanie czegoś na ekranie nie jest równe z akceptacją tego typu zachowań, ale Influencera ogląda się dobrze. Pytanie tylko, po pierwsze, jak to świadczy o nas, jako widzach, a po drugie, czy faktycznie potrzebna jest przestrzeń na opowiadanie o kolejnym niezrównoważonym białym mężczyźnie.

American Psycho for the digital age (American Psycho ery cyfrowej) rzecze na plakacie Influencera cytat wyciągnięty ze strony Collider. Porównanie to wydaje się o tyle trafne, że, w istocie, na pierwszy plan wysunięty zostaje tutaj morderca, który jest wypadkową zachowań konkretnego środowiska. Tam, gdzie jednak kultowy już film Mary Harron dostarcza dużo więcej kontekstu, Influencer jest wyolbrzymieniem, które przez maksymalne przesunięcie granicy, traci na przesłaniu, a staje się jedynie krwawym spektaklem. Ma spore ambicje, ale ostatecznie wystarcza mu to, że go w ogóle oglądamy.

Recenzja

2,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Influencer
Exit mobile version