JOKER – recenzja

Bardzo niezdrowy poziom ekscytacji męczył mnie już kilka miesięcy przed premierą Jokera. Nie do końca wiem, czy cały ten hype był spowodowany moimi oczekiwaniami, czy po prostu wysoką jakością zwiastunów filmu. Im bardziej zbliżał się jednak październik, tym większe wątpliwości narastały w mojej głowie. Opinia publiczna, w dużej mierze ta internetowa, zdążyła już na podstawie czczych przewidywań zarówno Jokera całkowicie skreślić, jak i umieścić na złotym piedestale. Ambiwalentny stosunek do tego, co miałem za chwilę zobaczyć, udzielał mi się już na sali kinowej, aż w końcu zobaczyłem Joaquina Phoenixa manipulującego swoimi pomalowanymi ustami. Od tego czasu zrozumiałem, że czeka mnie seans dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. Parę szczegółów zaważyło jednak o końcowym efekcie dzieła i usadowiło je na pole position w drodze do wszelkich nagród filmowych.

Jeżeli także fascynowaliście się trailerami i oglądaliście je po kilkanaście razy, to od razu powiem – film jest dokładnie taki sam jak one. Różnica między dwiema godzinami a kilkoma minutami jest jednak znacząca w kontekście całości, gdyż na jej podstawie da się wyczuć coś, czego w materiałach promocyjnych nie było, a mianowicie: spore pokłady komiksowości. Komiksowa stylistyka nie jest, tak jak przewidywano, pretekstowa. Postać Jokera to nie jedyna rzecz, która jakkolwiek powiązana jest z klimatem DC, gdyż całe Gotham lat 30. to doskonały obraz miasta spowitego odrealnionym mrokiem. Wielka w tym zasługa nasycenia kolorów i doskonałej gry świateł tworzącej z czasoprzestrzeni osobliwy byt, niemający za wiele wspólnego ze światem, po którym na co dzień się poruszamy. Gotham City nie tylko odnajduje tu swoją oryginalną interpretację wizualną, ale zostaje też doskonale opisane pod względem aktualnej sytuacji politycznej, bezpośrednio oddziałującej na społeczeństwo. Podziały klasowe i bunt przeciw władzy otrzymuje tu swoje uzasadnienie, a cały film staje się nie tylko historią powstania Jokera, ale również kulisami doprowadzenia Gotham do stanu absolutnej anarchii.

Zacząłem od opisu tła, lecz oczywistym jest, że najważniejszy w całym utworze jest tytułowy Joker. Od razu chciałbym odhaczyć pewne formalności dotyczące odtwórcy roli, Joaquina Phoenixa. Zasługuje on na wszelkie nagrody, a jego rola to rzecz bolesna do zagrania i jeszcze boleśniejsza do oglądania. Każdy tik, wymuszona salwa śmiechu, czy taneczny układ to dzieło przemyślanego geniuszu i należy mieć tego świadomość. Jest to kolejna w kanonie reprezentacja Jokera, zupełnie inna od tego, co widzieliśmy dotychczas. Tym razem obserwujemy nemezis Batmana podczas jego postępującej choroby psychicznej, nasilającej się wraz z agresywną odpowiedzią społeczeństwa na jego osobę. To jedyny film, w którym widzimy Jokera od kulis, bez przybranej maski klauna. Arthur Fleck, bo to jego prawdziwie imię, to bohater tragiczny, a każdy gram cierpienia przebija się przez srebrny ekran ze zdwojoną siłą. Traumatyczna ścieżka, którą przebywa na przestrzeni całego dzieła, jest dosyć przewidywalna, przez co jeszcze bardziej boli, gdyż zdajemy sobie sprawę z nieuniknionego przebiegu spraw. Fatalizm odgrywa tu na tyle mocną rolę, że trudno nie współczuć głównemu bohaterowi. W pewien sposób widz popiera Jokera w jego makabrycznych myślach i czynach, gdyż z nim empatyzuje. Syndrom sztokholmski pełną gębą.

Skoro sama jednostka i świat, w którym funkcjonuje, przedstawione są w sposób tak trafny i oryginalny, to jak prezentuje się całokształt dzieła? To trudne pytanie, gdyż na papierze doskonale, ale miejscami trudno nie odnieść wrażenia, że Todd Phillips za bardzo chce. Za bardzo chce zerwać z łatką reżysera Kac Vegas. Za bardzo chce udowodnić, że jest wielkim artystą. Za bardzo chce ukazać beznadzieję świata przedstawionego. Za bardzo chce podkreślić, że ŻYJEMY W SPOŁECZEŃSTWIE. Te ambitne chęci są źródłem paru niedoskonałości w całym dziele, gdyż wybitna do pewnego momentu scena traci na wartości przez niepotrzebne dopowiedzenie. Cały film zaś kończy się kilka razy, gdyż co druga scena w ostatnim akcie wydaje się przeciągnięta do granic możliwości przez epicką muzykę z trąbami w roli głównej, dramatyczną zmianą planów i delikatnym slow motion. Nie psuje to znacznie ogólnych wrażeń dotyczących dzieła, ale pozostawia z myślą, że film próbuje wejść w buty arcydzieła, ale ich rozmiar jest nieco za mały. Jest to mały przerost twórczej wizji nad faktycznym tworem.

Dla części krytyków filmowych Joker funkcjonuje już jako cezura – ten punkt przełomowy współczesnego kina. Pomimo mojej wielkiej sympatii do tego tytułu i słów uznania dla wszystkich twórców filmu, nie odważyłbym się jednak na takie stwierdzenie. Z pewnością jest to tytuł, który (podobnie jak Deadpool kilka lat temu) pokaże kinu superbohaterskiemu, że można to robić inaczej. Zmieni on też zapewne perspektywę wielu konserwatywnych koneserów kina, którzy kino komiksowe uznają za twór drugorzędny. Będzie to na pewno kamień milowy w życiu Todda Phillipsa i źródło wielu nagród dla Joaquina Phoenixa. A co z wpływem na to nieszczęsne społeczeństwo? Cóż, po prostu się uśmiechnijmy.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

4,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • JOKER
Exit mobile version