KAFARNAUM – recenzja

Kiedy w jednej z sądowych ze scen matka głównego bohatera upomina obrończynię jej syna – graną przez samą Labaki – że nie ma prawa jej oceniać, przez postać przemawia jej odtwórczyni, która takiego życia zaznała na własnej skórze. ,,Kafarnaum” w dużej mierze oparte jest przecież na improwizacji, – sposób w jaki reżyserka wydobywa z bohaterów autentyczny ból, można by określić formą psychodramy, bo, nawet jeśli nie uczestniczyli w tożsamej fabule historii, żyją dokładnie tak, jak przedstawieni w filmie mieszkańcy slumsów Bejrutu.

Labaki wzięła sobie do serca słowa swojej bohaterki i zrobiła, co w swojej mocy, by nie uczynić z ,,Kafarnaum” łzawej, spolaryzowanej opowieści o złych rodzicach i ich biednych dzieciach, i stworzyć obraz jak najbliższy wielowymiarowej prawdzie, wymierzony w system, a nie człowieka. Tak mądrze – choć absolutnie nie na chłodno –  sportretowała pokłosie skrajnej biedy i dyskryminacji, że przeciętny widz, dla którego oczywistym jest, że decyzja o poczęciu dziecka powinna być wyborem świadomym, motywowanym pragnieniem obdarzenia kogoś miłością, nie patrzy z góry na rodziców z innego porządku – w którym dzieci siłą rzeczy są zabezpieczeniem na starość i finansowym wsparciem.

W takim właśnie świecie żyje Zejn, dwunastolatek z biednej wielodzietnej rodziny, który zamiast spędzać czas w szkole, krąży po ulicach Bejrutu, imając się drobnych prac, mających wspomóc podupadłe domowe fundusze, Gdy jego siostra, równolatka, zostaje wydana za mąż za mężczyznę, który udostępnia rodzinie mieszkanie, Zejn ucieka z domu, a jego losy krzyżują się z etiopską imigrantką, pracującą w Libanie na fałszywych papierach.

Podejmując próbę sklasyfikowania podejścia Labaki do problemu biedy, która zmusza do codziennej walki o godność, pierwszym tropem wydają się wpływy innego narodu Bliskiego Wschodu, który szczególnie upodobał sobie pokazywanie świata dziecięcymi oczami – Iranu. Wrażliwość emocjonalna reżyserki wydaje się tożsama takim twórcom jak Bahman Ghobadi, Jafar Panahi, Majid Majidi czy Samira Makhmalbaf, którzy, zamiast pochylać się ze współczuciem nad swoimi małymi bohaterami, wchodzą w ich świat na całego. Bliskowschodni filmowcy, bez ogródek pokazując ogrom tragedii, jaką jest niestabilna sytuacja zmuszonych do pracy dzieci, jednocześnie nie eksploatują biedy, wzbraniając się od hiperbolizacji i wyciągania pochopnych wniosków.

Tym, co z kolei odróżnia film Labaki od irańskich obrazów, jest przede wszystkim jego tempo – wartkie, czasem wręcz nie do zniesienia, pozwala nam zaznać codziennego doświadczenia Zejna, który wiecznie musi być w gotowości, nieustannie przygniatany przez lawiny zdarzeń. Montaż ,,Kafarnaum” jest rwany, fragmentaryczny, niezwykle szybki, jednak nie w atrakcyjny, teledyskowy sposób; w połączeniu z ruchomą kamerą wprowadza atmosferę niepokoju, całkowitej nieprzewidywalności tego, co nastąpi. Jednocześnie reżyserka zadbała o rozmach narracyjny historii, która, choć oparta na dość nieprawdopodobnym motywie pozwania dziecka przez własnych rodziców, jest spójna  i wciąga od pierwszej sekundy na podobieństwo ,,Miasta Boga”, z którego stylistyką chwilami romansuje. I choć nierzadko Labaki ucieka się do nieco wytartych klisz, czyni to nie z chęci chwycenia widza za gardło, a raczej z ogromu emocji, które nią targają.

W krótkim wywiadzie wyświetlanym przed seansem Labaki stwierdza, że zło na świecie bierze się z nieszczęśliwego dzieciństwa. Choć teza jest dość ryzykowna, trzeba przyznać reżyserce, że z żelazną konsekwencją trzyma się swojego przekonania, portretując slumsy libańskiego Bejrutu. Choć rama kompozycyjna z początku sugeruje inaczej, Labaki gasi w nas chęć do zadania pytania, dlaczego ci rodzice mają dzieci, prowokując do sformułowania innego – dlaczego nie mogą dać im miłości, której potrzebują?

ZWIASTUN

 

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Kafarnaum
Exit mobile version