MARTIN EDEN – recenzja

Uwspółcześniona opowieść o młodym robotniku, który próbuje przełamać bariery społeczne i zaistnieć jako pisarz, mogła stać się ciekawym studium współczesnych różnic klasowych. Psychologiczna złożoność i brutalność proletariackiego świata została jednak przez twórców roztrwoniona wśród fabularnych dłużyzn i narracyjnej niezręczności.

Martin Eden, pióra Jacka Londona, to jedna z pierwszych powieści realistycznych, którą zdarzyło mi się przeczytać. W dzieciństwie zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, tak więc ze sporym zainteresowaniem przyjęłam wiadomość o jej nowej adaptacji. Sentyment mieszał się z ciekawością, jak twórcy poradzą sobie z tą nieco przykurzoną opowieścią, stworzoną przez XIX-wiecznego amerykańskiego socjalistę. Jak oddadzą naturalistycznie opisaną nędzę proletariackiego światka? Czy poradzą sobie z gęstym socjologicznym sosem dawno minionej epoki?

Martin Eden (Luca Marinelli) to nieco nieokrzesany, acz bystry i charyzmatyczny marynarz. Jego monotonną egzystencję przerywa spotkanie z Arturo Orsinim (Giustiniano Alpi), młodym przedstawicielem burżuazji, który wplątał się w kłopoty w neapolskim porcie. W podziękowaniu za wybawienie z opresji chłopak zaprasza Martina na obiad do rodzinnego domu, gdzie ten styka się ze środowiskiem bogatych mieszczan. Miłość do siostry nowego przyjaciela, Eleny (Jessica Cressy), sprawia, że Martin zaczyna aspirować do świata kultury i piękna, powiązanego z pieniędzmi i wpływami. Odkrywa w sobie talent literacki i postanawia rozpocząć karierę pisarską – z powodu tematyki utworów spotyka się jednak z niezrozumieniem zarówno w kręgach wydawniczych, jak i burżuazyjnych.

Uwspółcześnienie opowieści o aspirującym robotniku stworzyło twórcom spore pole do popisu, zwłaszcza w kontekście kryzysu gospodarczego, migracji i multikulturowości. Zaoferowało szansę, by sprawdzić, jak w dzisiejszym kontekście funkcjonują idee socjalne, kim jest współczesny proletariusz, jak obecnie wygląda system klasowy i z czym wiąże się awans społeczny. Zdumiewające jest więc, że Pietro Marcello i Maurizio Braucci nie wydobyli z powieści Londona niczego interesującego.

Akcję Martina Eden przeniesiono z Oakland początku XX wieku do Neapolu lat 70-tych, tym samym zatrzymując się w połowie drogi między filmem historycznym a opowieścią uwspółcześnioną. Dzięki arcydziełom neorealizmu obrazy włoskiej biedy znamy już dobrze i trudno uznać je za temat nowy czy intrygujący – co innego współczesne włoskie problemy (halo, panowie twórcy, nie macie przypadkiem kłopotów ze strajkami i uchodźcami? Może takie tematy warto wziąć na filmowy warsztat?). Akcja filmu sączy się powoli i niedbale, żadne wydarzenie nie ma dramaturgicznego ciężaru, wzloty i upadki Martina przesuwają się niemal niezauważalnie, a ich przyczyn nie sposób dociec. Dylematy bohatera i konflikty z innymi postaciami są słabo zrozumiałe i emocjonalnie letnie. Bohaterowie zostali sportretowani powierzchownie, nie budzą więc ani zainteresowania, ani sympatii. Sam Martin, w powieści inteligentny, wrażliwy i zniuansowany, tu jest na przemian nudny i irytujący.

Siłą powieści Londona jest przenikliwość w oddawaniu stanów psychicznych i portretowaniu złożonej rzeczywistości społecznej. Amerykański pisarz tematykę swojej twórczości znał od podszewki – ten zagorzały socjalista w swoim niezbyt długim życiu pracował m.in jako gazeciarz, marynarz, poszukiwacz złota i korespondent wojenny. Nie jest tajemnicą, że w Martinie Eden zawarł wiele wątków autobiograficznych. Odmalowany przez niego świat jest więc bezkompromisowo okrutny, a wypełniająca go rozpacz i rozczarowanie pozbawione fałszu. Nowofalowa stylistyka zdjęć, materiały archiwalne i kilka sekwencji w neapolitańskiej dzielnicy nędzy to jednak zbyt mało, by przywołać ten klimat. Problematyka książkowego oryginału w filmie Marcellego uległa rozmyciu w pustosłowiu, męczącym dydaktyzmie i słabo zaaranżowanych scenach. Szkoda.

Recenzja

2 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Martin Eden
Exit mobile version