MATTHIAS I MAXIME – recenzja

Miłość w czasach popkultury

Osiem wyróżnień w Cannes (w tym Grand Prix Festiwalu), Nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI) w Wenecji, trzy Cezary; kilkanaście ról, osiem wyreżyserowanych na podstawie własnego scenariusza filmów pełnometrażowych. Oto dorobek kanadyjskiego reżysera, Xaviera Dolana. A ty, co osiągnąłeś przed ukończeniem trzydziestki?

Wciąż młody twórca w ciągu dziesięciu lat wypracował sobie swój własny, niepowtarzalny styl, zdobywając doświadczenie, którego nie powstydziłby się niejeden starszy kolega z branży. Po dwóch nieudanych projektach – nie do końca słusznie docenionym To tylko koniec świata oraz katastrofalnym The Death and Life of John F. Donovan – zmuszony został do wyciągnięcia wniosków. Porzucenia pretensjonalnego filozofowania na temat życia i śmierci na rzecz podjęcia kwestii, na których zna się najlepiej; powrotu do portretowania swojego pokolenia, do bólów i blasków młodości.

Trzydziestoletni Kanadyjczyk w swoim najnowszym filmie wpisuje w opowieść o grupce przyjaciół historię dwójki nierozłącznych od dzieciństwa, tytułowych Matthiasa i Maxime’a (w tej roli sam Dolan). Pierwszy z nich robi karierę w korporacji, drugi pragnie spełnić swoje marzenia, wyjeżdżając do Australii. Cała paczka spędza ze sobą mnóstwo czasu. Rozmawiają, śmieją się, imprezują. Punktem zapalnym dla tej historii będzie pewna prośba ich koleżanki, Lisy. Początkująca reżyserka, próbując sił za kamerą, angażuje do swojego projektu obydwu znajomych. W jednej ze scen przyjaciele mają się ze sobą namiętnie całować.

Nie trzeba być wielkim znawcą twórczości Dolana, żeby domyślić się, dokąd zmierza fabuła. Niewinny pocałunek stanie się pretekstem do zrewidowania relacji między dwójką bohaterów. Tłumione uczucie zacznie coraz bardziej dawać o sobie znać, co zobaczymy głównie z perspektywy Matthiasa. Zaobserwujemy jego wewnętrzną walkę z samym sobą, wyrażoną ukradkowymi spojrzeniami na Maxime’a, ciągłym zamyśleniem, zanurzeniem się w codziennych obowiązkach zawodowych. Wszystko to zostanie oczywiście zaserwowane w charakterystycznej dla twórcy, muzyczno-wizualnej oprawie, gdyż jak zwykle ważniejsze jest dla niego nie „co”, lecz „jak”.

Dolan zatem nie zawodzi jako perfekcyjny stylista. Niestety, w przeciwieństwie do jego poprzednich filmów, sekwencje przypominające teledyski nie są tu strzałami w dziesiątkę. Brakuje w nich wyczucia Keep The Streets Empty For Me z Wyśnionych miłości, Wonderwall z Mamy czy A New Error z Na zawsze Laurence. Widok Matthiasa płynącego w slow motion na tle pięknego krajobrazu ku zachodzącemu słońcu, noszonego dźwiękami skrzypiec i fortepianu, wywołuje jedynie obojętność, sprawiając wrażenie zbędnego manieryzmu. Reżyser zamiast od początku skupić się na budowaniu wiarygodnej relacji między bohaterami i pogłębianiu ich psychologii, zbyt dużą wagę przywiązuje do – często oderwanych od głównej fabuły – przestylizowanych mikroscenek. Ich emocje zaś podaje nam z wyczuciem i subtelnością uderzającej w czoło łopaty.

Po pierwszej, dość nierównej połowie filmu przychodzi niespodziewana odmiana. Twórca Zabiłem moją matkę porzuca napuszoną, melodramatyczną stylistykę; uderza w lżejsze tony, wprowadzając przerysowane charaktery. Przy dźwiękach Always On My Mind zespołu Pet Shop Boys ruchomymi schodami wjeżdża cały na biało korposzczur McAfee; podstarzałe damy dyskutują o sztuce, przekręcając nazwisko Almodóvara. Humor dopisuje jednak przede wszystkim członkom kumpelskiej paczki. Zwykła rozmowa o niczym zamienia się w kopalnię celnych żartów i popkulturowych nawiązań, stanowiąc swoisty kod językowy, dzięki któremu reżyser bezpośrednio identyfikuje się z własnym pokoleniem.

Trzydziestoletni Xavier Dolan opisuje świat, którego sam jest częścią. Mimo szybkiego wyciągnięcia wniosków ze swojej wcześniejszej porażki, nadal zachowuje się jak narwany nastolatek, niczym nieokiełznany bohater Mamy. Matthias i Maxime to twór stojący dokładnie pośrodku tego, co w jego twórczości wywołuje jęk irytacji i tego, co stanowi istotę jego geniuszu. Dlatego gdy już w trakcie seansu zbierzemy sobie w głowie wszystkie te niedociągnięcia scenariuszowe, przesadnie ckliwe momenty, możemy pod koniec zdziwić się własną reakcją. Kiedy na jednej z końcowych scen ze wstydem wytrzemy w rękaw ostatnią łzę, zrozumiemy, że Dolan, mimo swojej niedoskonałości, nadal może rozedrzeć nasze serce na strzępy w najmniej oczekiwanym momencie.

ZWIASTUN

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Matthias i Maxime
Exit mobile version