MÓJ PIĘKNY SYN – recenzja przedpremierowa

Oczekiwania względem „Mojego pięknego syna” (ang. „Beautiful Boy”) miałem dosyć wysokie. Za kamerą stanął przecież Felix von Groeningem, którego „W kręgu miłości” uważam za jeden z lepszych filmów ostatnich lat, a przed kamerą Timothee Chalamet, który nie tylko jest najprzystojniejszym mężczyzną na świecie, ale też genialnym aktorem. Niestety reszta filmu nie dorosła do poziomu jego wybitnego występu.

Historia ma całkiem spory potencjał – oparta na faktach opowieść o relacji ojca z uzależnionym od metamfetaminy synem. Kluczem do sukcesu miała okazać się perspektywa wybrana przez scenarzystów, perspektywa ojca. David, bo tak nazywa się ojciec, jest dziennikarzem-freelancerem, czego dowiadujemy się już w dziwnie dobranej pierwszej scenie, która nie wydaje się ani szczególnie istotnym momentem filmu ani nie jest efektowna i wciągająca w opowieść, a okazuje się chamską i nieukrytą w żaden sposób ekspozycją. David mówi w niej ze dwa zdania, ujawniając, że jest dziennikarzem i że jego syn Nic jest uzależniony. I tyle. Wtedy następuje kolejny wybaczalny, ale niezbyt subtelny zabieg, czyli napis „rok wcześniej”. Wtedy dowiadujemy się o Davidzie trochę więcej. Wydają się mieć z Nic’iem całkiem bliską relację. Nic nie jest jednak jedynym dzieckiem Davida, ma on jeszcze syna i córkę z macochą Nica Karen. Kilkuletni Jasper i Daisy nie tylko dodają do filmu sporo dziecięcego uroku, ale i budują dramat głównego bohatera. Jego bolesne rozerwanie pomiędzy nieustanną opieką nad uzależnionym synem a potrzebą normalnego życia i troski o dzieci, podsycaną przez Karen, jest chyba najmocniej na mnie działającą rzeczą w całym filmie. Bo każdy widział już sporo filmów o uzależnieniu od narkotyków, ale współuzależnienie jest tematem stosunkowo świeżym. Szkoda, że twórcy ulegli trudnym do odparcia pokusom pokazania upodlającego się Nica, który zalicza kolejne szczeble drabiny prowadzącej na dno będące tutaj podłogą toalety w jakiejś knajpie. Będą to podkradanie oszczędności przyrodniemu bratu, ucieczki, włamania i inne klisze. W drugiej połowie filmu takim pokusom udaje się całkowicie zawładnąć scenarzystami i David traci w zasadzie status głównego bohatera, co z perspektywy dramaturgicznej wydaje się co najmniej niewskazane. Następuje także zmiana w sposobie opowiadania od znanego z pierwszej połowy rwanego montażu skojarzeniowego sytuacji z dzieciństwa Nica, scen sprzed uzależnienia i z różnych jego stadiów, do linearnej przyczynowo-skutkowej narracji. Pierwsze z tych rozwiązań nie było idealne, raczej przeciętnie zrobione i irytujące, ale użycie go w pierwszej połowie powinno implikować stosowanie także później, czego brak czyni film niespójnym. Rozczarowujący jest dla mnie sam dobór materiału w „Moim pięknym synu”. Przez przeskoki czasowe sceny, w których Nic jeszcze bierze, zostają wymieszane z tymi, kiedy jest czysty już od ponad roku. Pominięty zostaje natomiast najtrudniejszy dla bohatera i jednocześnie najbardziej atrakcyjny dla mnie jako widza okres samego „rzucania” nałogu.

Z jednej strony mogę kręcić nosem na przeniesienie ciężaru historii z ojca na syna, ale z drugiej rozumiem decyzję twórców, którzy w którymś momencie musieli stwierdzić, że Steve Carell po prostu nie jest w stanie tej roli dobrze zagrać. Jest taka scena, w której rozmawia przez telefon w pustym pokoju i płacze, a raczej próbuje płakać, bo wypada to dziwnie, sztucznie i nieprzekonująco. Brakuje mu także spektrum ekspresji. Mam wrażenie, że ma dwa tryby: albo jest miłym, troskliwym ojcem, albo zaczyna krzyczeć i patrzeć się rozpaczliwie przed siebie. Tego samego nie można powiedzieć o Chalamecie, który na ekranie jest naprawdę wspaniały. Czuć, że ma pełną kontrolę nad mimiką, świetnie gra głosem i ciałem. W scenach dwójkowych z Carellem starszy z aktorów wydaje się śmiesznie wręcz nieporadny w swojej roli. Myślę, że Timothee ma spore szansę na odzyskanie „ukradzionego” mu w zeszłym roku przez Gary’ego Oldmana Oscara. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że schudł do roli prawie 15 kilogramów, co Akademia bardzo lubi nagradzać.

Gwoździem do trumny przy oglądaniu „Mojego pięknego syna” okazuje się dziwaczny soundtrack. Nie dość, że jest miksem metalu, ze starym popem i czymś, co moglibyśmy określić mianem klasycznej muzyki filmowej, to jeszcze jest fatalnie dobrany do obrazu. Szczególny cringe jest w stanie wywołać wykorzystanie znanego ze „Skrzypka na dachu” pięknego wprawdzie, ale bardzo dziwnego tutaj i chamsko grającego na emocjach widza „Sunrise, sunset”, a takich momentów jest tutaj kilka.

Mnie przeszkadzała jeszcze jedna rzecz – moralizatorskość „Mojego pięknego syna”. Montażowe zestawienie otwartych wyznań o młodzieńczych, narkotykowych eksperymentach ojca ze zniszczonym narkotykami synem dziwnie pachnie obwinianiem i osądzaniem bohatera. Nie mówiąc już o nadającej się na okładkę antynarkotykowej ulotki, okraszonej kiczowatą symboliką i będącej gatunkową kliszą sceną, w której Nic „osiąga dno” i leży ledwo przytomny na podłodze w knajpianej toalecie. Na dokładkę twórcy serwują nam absolutnie niepotrzebny, irytujący i częsty w takich filmach zabieg, czyli plansze z napisami o narkotykach. W tym wypadku były to statystyki dotyczące uzależnień. Mam straszny problem z takimi rozwiązaniami , bo zawsze czuję się traktowany jak debil, któremu nie wystarczy dwugodzinny film o niszczącym wpływie narkotyków, trzeba jeszcze się upewnić, że wie o co chodziło i wykrzyczeć w twarz „don’t do drugs”.

Nie wiem czy zamierzonym, ale całkiem zabawnym wyborem jest obsada rodziców Nica. W ojca wciela się Steve Carell, czyli Michael Scott z amerykańskiego, kultowego serialu „The Office”, natomiast matką została Amy Ryan, czyli Holly z tegoż serialu. Co ciekawe ich postaci były parą w serialu, dzięki czemu zdążyłem już przeczytać dyskusję o to, czy „Mój piękny syn” jest spin-offem „Biura”, rozgrywające się na niezawodnym forum Filmwebu.

„Mój piękny syn” może i jest dziwnie napisany, nierówno zagrany i źle ilustrowany muzyką, ale udaje mu się działać nieźle na poziomie emocjonalnym. Podobno. Moja analityczno-krytkancka percepcja w połączeniu z moimi dramaturgicznymi obsesjami nie pozwoliły mi na „wsiąknięcie” w historię, ale znajomi i wyczucie podpowiada mi, że jest to możliwe, a może nawet i prawdopodobne. A ja od siebie oprócz wybrania się do kina na „Mojego pięknego syna polecam bliskie tematycznie, a dużo lepsze „Oslo, 31. sierpnia”.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

1,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version