MONOS. ODDZIAŁ MAŁP – recenzja

Współczesne kino wojenne przyzwyczaja widza do narracji osadzonych w okupowanych i zbombardowanych miastach, na pustyniach czy też w azjatyckich dżunglach. Pewnym novum staje się zatem mający niedawno swoją polską premierę film Monos. Iście conradowska produkcja stanowi po części uniwersalną przypowieść o mechanizmach angażowania coraz młodszych jednostek do zadań militarnych, a po trosze gorzkie wspomnienie minionej wojny domowej w Kolumbii.

Odbiorca zostaje szybko wrzucony na głęboką wodę. Opowieść składająca się z dwóch aktów nie tłumaczy nam co i dlaczego, nie przygląda się postaciom, nie prezentuje ich indywidualnych cech podczas pierwszych sekwencji. Niewiele wiadomo o bohaterach, poza tym głównie, że nadano im pseudonimy (m.in. Wilk, Lady, Rambo, Smerf), które w większym bądź mniejszym stopniu odzwierciedlają ich predyspozycje. Widz wie właściwie tyle, iż są oni młodymi członkami nieokreślonej organizacji, która w zależności od punktu widzenia, może mieć charakter terrorystyczny bądź rebeliancki. Dorosły przełożony odwiedza ich tylko co jakiś czas, by przeprowadzić kontrolę grupy, a w pozostałych przypadkach kontaktuje się wyłącznie przez radio. Nasi bohaterowie są zatem zdani na siebie i na konsekwencje własnych wyborów. Muszą bowiem opiekować się amerykańską zakładniczką oraz mlekodajną krową. Łączenie ze sobą poszczególnych elementów fabularnej łamigłówki jest pracą domową zadaną widzowi.

W licznych materiałach promocyjnych można spotkać się z opinią, że jest to młodzieżowa wersja Czasu Apokalipsy. Mierzi mnie szczerze taki opis, gdyż sugerować może zinfantylizowane podejście do zagadnień i stylu z filmu Coppoli, a zatem spłycone i najlepiej nadające się dla piętnastolatków jako docelowej widowni. Tymczasem dzieło Alejandro Landesa stanowi zgrabną syntezę Jądra Ciemności, Full Metal Jacket i Władcy móch. Choć zdecydowanie dynamiczny i chwilami wręcz szalony ruch kamery może odwodzić skojarzenia od Stanleya Kubricka, niepokój i psychodeliczność wywołane onirycznym montażem i hipnotyzującą ścieżką dźwiękową wydają się być pokrewne stylowi wielkiego reżysera.

Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja, pozostaje anonimowa dla widza. Choć, jak już wspomniałem, inspirowano się wojną domową w Kolumbii, z samej treści filmu nie wynika, iż twórcy próbowali przełożyć karty historii na swoją międzynarodową produkcję. Być może dla mieszkańców Ameryki Południowej Monos będzie właśnie takim kinematograficznym spojrzeniem na zbrojny konflikt, który trwał przez ponad pięćdziesiąt lat. Wydaje mi się natomiast, że dla Europejczyków bądź obywateli USA film stanie się nowym elementem w dyskursie o uczestnictwie młodych (niegotowych) pokoleń w wojnie. Można zatem zestawić go z takimi produkcjami jak 1917 czy też Jojo Rabbit i spojrzeć, co innego ma do powiedzenia w tym temacie.

Wyzwania stawiane tytułowym Małpom (bo tak tłumaczy się z języka hiszpańskiego Monos) mają raczej więcej wspólnego z udowadnianiem grupie własnej wartości, popisywaniem się, próbami ucieczki przed konsekwencjami swoich czynów, słowem, niedojrzałym traktowaniem wojny jako zabawy. To także przestrzeń na problemy związane z dojrzewaniem i odkrywaniem swojej seksualności – nie bez powodu postać Rambo grana jest przez dziewczynę, choć traktowana jest jak osoba płci męskiej.

Monos to obraz zdziczenia i szukania kozła ofiarnego. Portret mechanizmów rządzących grupką nastolatków, gdy poszczególne jednostki walczące o przywództwo są jednocześnie tłamszone przez górę mięsa w postaci dorosłego przełożonego, który determinuje ich życie, a w swojej hegemonii wymaga więcej, niż małpiatki są w stanie udźwignąć. Są one więc jak wspomniane w filmie misiowe żelki – tak miękkie, jak i twarde jednocześnie.

ZWIASTUN

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Monos
Exit mobile version