MONUMENT – recenzja

To już kolejny raz, kiedy Jagoda Szelc daje o sobie znać na polskiej scenie filmowej. Tuż po absolutnym objawieniu, jakim bez wątpienia była Wieża. Jasny dzień, swoją drogę do kin próbował wywalczyć Monument. Po zaledwie paru seansach przedpremierowych i wielu wątpliwościach samej reżyserki, szansa na szerszą dystrybucję coraz bardziej zanikała.  Do gry wkroczył jednak nowy zawodnik. Mowa tu o niezależnym Velvet Spoon, które postanowiło wziąć najmłodsze dziecko reżyserki pod swoje skrzydła, by dać mu szansę na dotarcie do większego grona ludzi. I chwała im za to.

Monumentowi daleko do zwykłości. Od samego początku miał on być pracą dyplomową, potrzebną do pomyślnego ukończenia Łódzkiej Szkoły Filmowej. W takim przypadku nie liczy się na głośny sukces, jest to przede wszystkim okazja do sprawdzenia swoich umiejętności na mocno wyeksploatowanym terenie. Gotowa wizja, chłodne kalkulacje i pewność na planie to niezbędnik każdego aspirującego reżysera. Jagoda Szelc postanowiła dodać do tego zestawu tony niepohamowanej odwagi, ocierającej się o ryzyko, a efekty końcowe mówią same za siebie.

Po pierwsze, im mniej wiecie o tym filmie przed seansem, tym lepiej. Najbezpieczniej jest go streścić w następujący sposób – studenci przyjeżdżają na staż do hotelu, zaczynają tam pracować, a potem dzieją się dziwne rzeczy. Dodajcie do tego możliwie najmroczniejszą paletę barw, całą masę prowokacyjnych zagrywek znamiennych dla mind-game films i nieustanny klimat grozy (aczkolwiek autorka podkreśla, że nie stworzyła horroru). Widoczne dla oka gatunkowe wyskoki są regularnie temperowane przez subtelne ruchy piórem, jasno świadczące o oryginalności dzieła.

Treść całości jest dosyć trudna w odbiorze. Jej odczytanie utrudnia przede wszystkim nieznajomość dokładnego miejsca i czasu akcji. Oczywiście, pora dnia i sam teren, na którym rozgrywa się akcja to elementy łatwe do rozpoznania. Po pewnym czasie rzeczywistość zaczyna się destabilizować i wszystkie wizualne części świata przedstawionego tak naprawdę nie grają roli. Mrok zaczyna dominować kadr, a hotel przestaje być osiągalny poznawczo. Pomieszczenia zmieniają swoje kształty, ulegając przy tym serii wielu innych, niewytłumaczalnych deformacji. Postacie zaczynają tracić swoje zmysły, podobnie dzieje się z odbiorcą.

Nie jest też tak, że Monument to tylko i wyłącznie losowe obrazki, mające deprecjonująco skonfundować widza. Każdy z bohaterów ma tu swoją twarz oraz zespół cech, które przekonująco określają go jako członka grupy. Relacje, pomimo częstej enigmatyczności, są obfite w mięsiste dialogi i zrozumiałe zachowania względem zaistniałych sytuacji. Postacie przez pewien czas nie zdają sobie sprawy z (par)anormalnych zasad, panujących w ich otoczeniu, dzięki czemu z zainteresowaniem śledzi się ich dalsze losy. Wszyscy aktorzy odnajdują w tym wyścigu szczurów miejsce dla siebie, godnie odgrywając indywiduum jak i reprezentując grupę. Reżyserka postanowiła zaangażować do filmu cały dyplomowy rocznik „łódzkiej filmówki”, co z pewnością zmobilizowało ich do działania, mając na uwadze dość kompetytywny charakter zbiorowości, z jakim dotychczas musieli sobie radzić.

„Zastanawiajmy się – o czym to dla nas jest?” W taki sposób wyraziła się na spotkaniu przedpremierowym Jagoda Szelc, gdy ludzie na sali kinowej przez kilka godzin obsypywali ją pytaniami, wątpliwościami i interpretacjami, dotyczącymi Monumentu. Obu stronom trudno się dziwić. Z kolejnej pracy dyplomowej urosło coś dużo większego, aniżeli się spodziewano. Popularność reżyserki tuż po jej debiucie przekroczyła wszelkie oczekiwania, stąd też oczekiwano jeszcze więcej. Koniec końców, dostaliśmy po twarzy zimnym powiewem świeżości, mającym swój własny metafizyczny język, który nie boi się pozostawiać za sobą niewiadomych. Słowa uznania same cisną się na usta, a dłonie składają do oklasku. Monument to tryumf twórczej młodości i potwierdzenie nowej jakości polskiej kinematografii.

ZWIASTUN

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Monument
Exit mobile version