MOWA PTAKÓW – recenzja

Xawery Żuławski nigdy nie ukrywał, że utożsamia się z pojęciem wolności twórczej. Do tej pory miewał on jednak spore problemy z odpowiednim wyrażeniem samego siebie, a łatka przypięta wraz z legendarnym nazwiskiem z pewnością nie ułatwiała mu życia. Gdy nadszedł rok 2016, a wraz z nim śmierć Andrzeja Żuławskiego, na barkach syna spoczął niezrealizowany scenariusz. Ten został jednak szybko odstawiony na półkę, gdyż sama myśl, aby umiejętnie przełożyć na ekran wytwór umysłu ojca, budziła pewne wątpliwości, co do wyników całego przedsięwzięcia. Minęło trochę czasu, rozdzwoniły się telefony, nadeszły nowe pomysły i propozycje, a zakurzony scenariusz został przez młodego Żuławskiego przeczytany. Czy wiele z niego zrozumiał? Nie do końca, ale w pamięć zapadła mu Mowa ptaków – tytuł traktujący o wielogłosowości, a więc też szansa na odnalezienie własnego głosu.

Fabuła. O tej muszę napisać najmniej, gdyż tony zawartej w niej pretensji niezbyt korzystnie prezentują się na papierze, a mimo wszystko uważam, że warto ten film zobaczyć. W dużym skrócie jest to historia wielu bohaterów, próbujących ustabilizować pozycję, którą zajmują w aktualnym świecie. Dla wielu z nich jest to rodzaj poszukiwań artystycznych, gdyż spora większość bohaterów to artyści – spełnieni bądź niespełnieni. Nauczyciel języka polskiego chce napisać swoją pierwszą powieść, doświadczony reżyser pokazuje młodej pasjonatce kina swoje filmy, a muzyczny wirtuoz próbuje odnaleźć wenę w zakurzonym keyboardzie. Ta historia, pomimo względnie linearnej struktury, co chwilę skręca w nuty szaleństwa i absurdu, ale czuć w tym wszystkim metafizyczny sens, a w całym chaosie wydaje się tkwić metoda.

Dialogi a forma. Jeżeli połączycie skłonności Koterskiego do powtarzania i rytmizacji prostych zdań oraz gombrowiczowskie łączenia potocyzmów z archaizmami, otrzymacie coś na wzór dialogów występujących w Mowie ptaków. Każda rozmowa w filmie to osobny spektakl czy pewnego rodzaju performance, który nie może zostać przeprowadzony w stylu zerowym. Nie dba się tu o to, czy widz daną scenę zrozumie, a wszelkie kalkulacje schodzą na boczny tor. Teatralizacja filmowej przestrzeni wraz z aktorskimi szarżami i operatorskimi sztuczkami tworzą, pomimo morza absurdów, spójną całość, która zawsze intryguje i fascynuje. Przykładowy zabieg, jakim jest powtórzenie tych samych kilkudziesięciu linii dialogowych tuż po sobie, ale i w innym miejscu akcji oraz za pomocą bardziej ekspresyjnej gry aktorskiej, zaprowadza widza w przyjemny rodzaj zakłopotania. Film nieustannie próbuje oszukać widza zwodniczymi środkami stylistycznymi, a częste sekwencje montażowe łączą ze sobą symultanicznie dialog ze zniekształconą czasoprzestrzenią. Łamanie czwartej ściany i głośne wyśmiewanie filmowych schematów potęgują natomiast wrażenie obcowania z dziełem satyrycznym. Trudno tu o logikę, ale jest to chyba coś, co rosyjscy formaliści nazywali filmowością.

Polska. Mowa ptaków przekracza wiele granic, ale na pewno nie granice naszego kraju. Bogate tło egzystencjalne cały czas wpisywane jest w polski wizerunek zbiorowości. Na szczęście nie mamy do czynienia z czymś definitywnie anty- bądź pro-, ale nie da się ukryć, że reżyser jasno zmęczony jest ciągnięciem za sobą krajowej historii i ciągłym łączeniem zdarzeń przeszłych z teraźniejszymi. Wszelkiej maści patriotyczne pieśni są tu stosowane jako ironiczny, dialogowy przecinek, a faszystowskie i nacjonalistyczne hasła spotykają się z negatywnym komentarzem i osobliwymi aktami. Żuławski odziedziczył po ojcu ciąg do kontrowersji, ale większość jego spostrzeżeń określiłbym mianem trafnych, szczególnie w odniesieniu do społeczeństwa, w którym na co dzień żyjemy. Jakakolwiek próba wybicia się spoza ram ustalonych przez większość kończy się fiaskiem, a czasem absolutnym przeciwieństwem zamierzonych działań. Anarchistyczny wymiar filmu zakrawa na manifest, co sytuuje film Żuławskich w kategorii dzieł społecznie zaangażowanych.

Apoteoza sztuki. Pomimo pesymizmu, który przewinął się w kilku ostatnich zdaniach, daleko mi do stwierdzenia, że Mowa ptaków  nie nastraja optymizmem, choć optymizm to chyba zbyt duże słowo. Żuławski oddaje bowiem duży szacunek sztuce, określając ją jako to miejsce, do którego nie tylko można uciec i zapomnieć o reszcie świata, ale w którym można również ten świat zmieniać i kreować na nowo. Sztuka jest tu wielokrotnie zestawiana z dorosłością, jako antonimiczny charakter dziecięcej niewinności, zdrowo poznający nas z zasadami rządzącymi światem. Żuławscy rozwiązują również problem psychofizyczny, jasno twierdząc, że dusza tkwi w filmie, a każda dziedzina sztuki oddycha własnym powietrzem.

Autotematyzm. Najważniejszym elementem filmu dla twórcy, pod względem osobistym, jest stworzenie bohaterów na wzór samego siebie oraz ojca. Sebastian Fabijański stał się w tym filmie interpretacją Xawerego, a Olbrychski posłużył za pomnik Andrzeja Żuławskiego. Rodzinne relacje i powrót w domowe strony zostały zarysowane z odpowiednim ciepłem oraz dystansem, a filmowe smaczki w postaci fragmentów Opętania starszego Żuławskiego, czy cytatów względem jego innych tytułów, nie są tu wepchane na siłę. Xawery postanowił odznaczyć autorskie piętno na całości, jasno rozliczając młodość ze starością, czy przeszłość z teraźniejszością. Scenariusz ojca przekształcił na warunki współczesne, a to, co ostatecznie wyszło, nazwać można postmodernistycznym filmem o postmodernizmie.

I taka jest właśnie Mowa ptaków – piękna formalnie, szalona pod względem treści. Polifoniczny charakter sprawdza się tu jako oddanie głosu każdemu po kolei, zaczynając od nauczyciela języka polskiego, a kończąc na samym reżyserze, który w końcu udowodnił, że posiada własny język filmowy. Koniec końców, głos ten może okazać się w powszechnej opinii bełkotem, ale jestem pewien, że każdy, kto choć spróbuje zrozumieć ekranowe wydarzenia, wyciągnie z sali kinowej masę wartości i satysfakcji.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • MOWA PTAKÓW
Exit mobile version