NIE OBCHODZI MNIE, CZY PRZEJDZIEMY DO HISTORII JAKO BARBARZYŃCY – recenzja

„Edukować ich? To złudzenie. Komiczne złudzenie. Dobrze jest stanąć po stronie tych dobrych, siedząc wygodnie na kanapie”.

Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy to film niebywale specyficzny. Ta czarna komedia w reżyserii Radu Jude’a błyskawicznie zwraca uwagę nie tylko zaprawionego kinofila, ale również zwykłego kinowicza. W jednej chwili przypomina inscenizowany dokument, w kolejnej ociera się o film fabularny. Mimo wszystko reżyserowi zależało na utrzymaniu wrażenia „dokumentalności” nie tylko samych zdjęć, ale też całej akcji. Realizowane na taśmie filmowej 16 mm dzieło Jude’a od strony formalnej przypomina mockumenty z lat 80., w których reżyser ukazał wydarzenia fikcyjne w konwencji filmu dokumentalnego. Jest to osobisty manifest reżysera, skierowany zarówno do społeczeństwa rumuńskiego, jak i do reszty świata. Treścią dzieło nie odbiega nadmiernie od innych przykładów sztuki krytycznej, w której to artyści brali na tapet tak trudne tematy jak prawda historyczna czy tożsamość narodowa. Niemniej jednak owoc pracy Radu Jude’a to ciekawy amalgamat formy i treści, poruszający nieprzyjemne kwestie winy, odpowiedzialności historycznej oraz prawdy.

Film składa się z dwóch „aktów”, oddzielających życie i dzieje głównej bohaterki. Mariana, młoda reżyserka teatralna, pracuje zawzięcie nad zorganizowaniem drugowojennej rekonstrukcji historycznej przed ratuszem miasta. Celem jej wysiłków jest zakwestionowanie autorytetów patriotycznych narodu rumuńskiego, odarcie mitów narodowych z romantycznych uproszczeń, a także wytkniecie rodakom ich szerzącego się rasizmu i antysemityzmu. Owa kampania społeczna, przyobleczona w szaty wystąpienia teatru ulicznego, to w mniemaniu bohaterki walka o ujawnienie prawdy historycznej. Pierwszy akt charakteryzuje się swobodną obserwacją przygotowań i prac nad przedstawieniem. Drugi akt poprzedza przełom w życiu prywatnym głównej bohaterki, kiedy ta dowiaduje się, że jest w ciąży z kochankiem. Film charakteryzuje się ogólnym ascetyzmem środków. Zdjęcia realizowane są najczęściej ze statywu, na długich ogniskowych. W taki sposób, iż mamy wrażenie, że oglądamy niskobudżetowy dokument. Reżyser posługuje się charakterystycznym zabiegiem zatrzymywania kamery na archiwalnych fotografiach mordów wojennych, pogromów i trupów. Te zimne, dwuwymiarowe portale, przenoszące do przeszłych tragedii, tworzą dysonans z otoczeniem: rozlegającymi się śmiechami, żartami i kolektywną naiwnością ponowoczesnych Rumunów. Twórca zdradza również swoją słabość do statycznych kadrów, które sprytnie wykorzystuje przy scenach, gdy Mariana czyta na głos teksty opisujące terror wojny. Wygłoszone słowa zdają się wisieć w powietrzu niczym ciemny opar przeszłości, na który nasza ponowoczesna rzeczywistość jest zupełnie obojętna.

Mariana: „To było straszne. Klaskali, kiedy żydzi płonęli”
Traian: „Nie wszyscy”
Marianna: „Ale większość”
Traian: „Nie przykładali do tego wagi albo nie zrozumieli. Cholerni durnie”.

Młodzi rekonstruktorzy, przez wcielanie się w żołnierzyków czy komentowanie traum tamtych lat, tworzą wrażenie zobojętniałych, wygodnych i w zasadzie niezainteresowanych poszukiwaniem „prawdy”. Podczas spotkania reżyserki z ważniakiem państwowym Movile rozmowa przekształca się w debatę intelektualną.

Dochodzi do zderzenia dwóch światów: świata działania na rzecz prawdy oraz świata romantycznych uproszczeń, chleba i igrzysk. Bohaterka staje przed ultimatum. Ma możliwość albo sprzeciwić się władzy i zamanifestować w imieniu prawdy, albo poddać się żądaniom władz i zburzyć sens własnego projektu. W końcu postanawia postawić na swoim, jej wysiłki okazują się jednak zbyteczne. Spektakl, w całej swej autentyczności i okazałości, wywiera na społeczeństwie, o dziwo, wrażenie sprzeczne z jej oczekiwaniami. Zamiast refleksji czy skandalu, reakcja na występ nasuwa wniosek, że społeczeństwo rumuńskie nie jest gotowe na rozliczenie z prawdą historyczną.

Film Radu Jude’a to dzieło niesamowicie krytyczne, błyskotliwe, ale też wyjątkowo stronnicze. Refleksje i rozmowy bohaterów podszywa celowe i bezkompromisowe stanowisko reżysera. To nie jest zadawanie pytania, a otwarte i jednostronne stwierdzanie. Ostracyzm światopoglądowy, ewidentna i przesadna faworyzacja głównej bohaterki względem innych postaci, karykaturalne przedstawianie Rumunów oraz stygmatyzowanie całego społeczeństwa rumuńskiego jako populacji bezrefleksyjnych antysemickich rasistów; to wszystko psuje wrażenie „obiektywności”, jaką reżyser chciał osiągnąć. Pomimo swoich wad Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy jest swoistą diagnozą współczesnej, ponowoczesnej rzeczywistości, za którą idzie zanik świadomej tożsamości narodowej w obrębie nie tylko świata rumuńskiego, ale również ogólnoeuropejskiego.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

3 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy
Exit mobile version