POMIĘDZY SŁOWAMI – recenzja

Gierszał i Chyra w czerni i bieli.

Polskie kino to w chwili obecnej mozaika przeróżnych gatunków – wydaje się, jakby twórcy w ostatnich latach odważniej eksperymentowali, dostarczając nam produkcje zróżnicowane i w większości przypadków naprawdę udane. Mam tu oczywiście na myśli dzieła autorskie, a nie robione na jedno kopyto komedie mniej lub bardziej romantyczne. W zeszłym roku publika zachwycała się „Najlepszym”, który czerpał z klasycznego, hollywoodzkiego schematu opowiadania podnoszących na duchy sportowych historii od zera do bohatera oraz „Cichą Nocą” – kameralnym dramatem obnażającym „ciemniejszą stronę” zgromadzeń rodzinnych i napięte relacje pomiędzy ich uczestnikami. „Pomiędzy słowami”, czyli najnowszy projekt Urszuli Antoniak, to obraz skrajnie inny od przytoczonych i przez to jest on kolejną świetną propozycją dla wszystkich, którzy lubią oglądać w kinach rodzime produkcje nieodstające jakością od tych zagranicznych. Bo mimo, że „Pomiędzy słowami” to projekt tworzony we współpracy z Holandią i Niemcami i jesteśmy przywitani planszą z zagranicznym tytułem „Beyond Words”, to właśnie polskość wybrzmiewa to najmocniej.

Pierwszym ważnym zabiegiem, który można dostrzec już na zwiastunach jest fakt, że cały film nakręcony jest w czarno-białej kolorystyce. Sprawia to wrażenie, jakby akcja działa się kilkadziesiąt lat wstecz i reżyserka próbowała nam w ten sposób odwzorować specyficzny klimat okresu powojennego – a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, nie znając fabuły. Lecz szybko orientujemy się, że to nieprawda – akcja ma miejsc we współczesnych Niemczech i duża część dialogów wypowiadana jest w tym właśnie języku. A kiedy już o tym wspominam, chciałbym na starcie pochwalić dwujęzyczną warstwę produkcji – Jakub Gierszał płynnie przechodzi pomiędzy dwoma językami, robiąc to tak naturalnie, że w wypowiadanych przez niego niemieckich kwestiach nie ma za grosz sztuczności czy fałszywej nuty. Stworzona przez niego kreacja polskiego imigranta pracującego jako prawnik – Micheala, sprawia, że cały film to praktycznie teatr jednego aktora, a Gierszał tylko umacnia swoją pozycję jako jeden z najlepszych obecnie żyjących polskich aktorów.

Fabuła jest dosyć prosta i w zasadzie nie ma głębszego sensu opisywać jej zbyt szczegółowo – ot, wspomnianego już wcześniej Micheala odwiedza ojciec, z którym praktycznie nigdy nie miał kontaktu (w tej roli świetnie dopełniający Kubę Andrzej Chyra). Na pierwszym planie jest tu więc relacja między głównymi bohaterami, którzy spędzają razem czas; a czas ten pełen jest symboliki i rzeczy niewypowiedzianych. Nie bez powodu film nosi tytuł „Pomiędzy słowami” – nic istotnego nie jest tu powiedziane wprost, zamiast tego musimy dojść do własnych wniosków, obserwując sceny i grymasy na twarzach. Pod tym względem film bardzo przypomina „Między słowami” Sofi Coppolii (z którym dzieli niemal siostrzany tytuł). Niejednokrotnie nastrój zmienia się o 360 stopni w przeciągu kilku sekund, gdy po spędzonej chwili radości wypowiadane jest zdanie, które, jak możemy łatwo dostrzec, ciążyło bohaterowi na sercu już od długiego czasu. I gdy je wypowiada, automatycznie odczuwamy ulgę, biorąc głęboki oddech. Rewelacyjna chemia pomiędzy Chyrą i Gierszałem tylko potęguje emocjonalność tych scen.

„Pomiędzy słowami” nie jest więc rasowym dramatem pełnym długich i stawiających na ekspozycyjne dialogi sekwencje – to film, który sunie własnym tempem, bo doskonale wie, do czego zmierza. Oglądając go bez większego skupienia bardzo łatwo jest zatracić magię, której tak wiele zawarła tu Antoniak, tworząc niepowtarzalny nastrój dzięki grze świateł, starannym ujęciom i przyjemnie niepokojącej ścieżce dźwiękowej. To rodzaj kina, po którym w pamięci nie zostają konkretne sceny, lecz ciężki, refleksyjny klimat i pewne pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Nie obyło się jednak bez kilku wad – mimo zrozumienia przekazu, jaki stawia przed nami reżyser i zanurzeniu w tym świecie, zdarzało mi się odbiegać myślami w zupełnie innym kierunku. Biorąc pod uwagę, jak krotki jest to metraż (całość trwa zaledwie godzinę i 25 minut), Urszuli nie zawsze udaje się znaleźć złoty środek w ustawianiu kolejnych scen po sobie w taki sposób, by wywołać maksymalną immersję. Scenariusz porusza dość sporo wątków jak na tak niedługi czas trwania, przez co momentami możemy poczuć się lekko zagubieni lub wytrąceni z tego, co właśnie dzieje się na ekranie. To dość duży minus, gdy prezentowany jest nam film, którego odbiór jest wysoce zależny od naszego stopnia zaangażowania w opowiadaną historię.

Ale traci to na znaczeniu, gdy zbliżamy się do finału, ponieważ wtedy zaprezentowana nam jest świetna, pełna przemyślanych ruchów kamerom końcowa sekwencja będąca pewnego rodzaju „puentą”, po której autentycznie miałem ochotę wstać i zacząć Urszuli klaskać. Czułem wielki niedosyt, gdy okazało się, że to już koniec – mimo wcześniejszego zamieszania i lekkiego zmęczenia. Wszystko kończy się na takim etapie rozwoju postaci, że pewnie nie jako jedyny chętnie wróciłbym jeszcze do tych bohaterów – koniecznie w tej samej, unikatowej stylistyce.

O „Pomiędzy słowami” mówi się w wielu kontekstach – produkcja chwalona jest za trafny komentarz w sprawie uchodźstwa i zatracenia narodowej świadomości, rozliczenie samej postaci reżyserki z przeszłością poprzez zawarcie autobiograficznych motywów czy nawet po raz pierwsze od dawna przedstawienie Polaków poza granicami własnego państwa w nieuwłaczającej, stereotypowej roli jak zazwyczaj, lecz jako osoby, które jak wszyscy potrafią dostosować się do nowych warunków, nie wypowiadając przy tym co chwilę charakterystycznych dla swojego kraju bluzgów. Ale to przede wszystkim estetyczna uczta dla oka, której wszystkie elementy tworzą bardzo oryginalny i niebanalny film będący unikatowym doświadczeniem, zwłaszcza na sali kinowej.

 

7/10

Exit mobile version