ROMA – recenzja

Carlos Fuentes, mistrz meksykańskiej prozy, swoją bohaterkę Laurę odnalazł na jednym z  fresków wykonanych przez Diega Riverę w Detroit na zamówienie Henry’ego Forda. Jego powieść ,,Moje lata z Laurą Diaz” sama w swojej konstrukcji przypominała owe riverowskie malowidło, na różnych planach wyraźnie zarysowanego tła usiłujące skondensować burzliwe losy Meksyku na przestrzeni całego dwudziestego wieku. Alfonso Cuarón daleki jest od tak szeroko zakrojonych syntez, wybierając drobny wycinek czasu – niespełna rok, ważny dla dziejów własnego kraju, bo naznaczony widmem masakry na Placu Trzech Kultur.

 

Reżyser raczej unika czasowych elips, a jednak w ciągu dwóch godzin udaje mu się uchwycić to, co Fuentes rozpisał na pięciuset stronach – spiętrzenie napięć klasowo – etniczno – politycznych, które od zarania kraju cyklicznie eskalują, aż po rozlew krwi. Przemycane w gestach czy ukradkowych słowach, przemykają pod niemym spojrzeniem bohaterki, nie będącej, jak Laura Diaz, dobrze sytuowaną potomkinią białych osadników, która dobrowolnie działa na rzecz politycznych przewrotów, a przedstawicielką klasy pracującej o wyraźnie rdzennych rysach, która, zapewne doznawszy w swoim krótkim życiu sporej liczby upokorzeń, względny spokój domu pracodawców przedkłada nad potyczki z władzą czy unoszenie się dumą wzorem ojca jej dziecka.

 

Historia dziejowa nie przesłania w ,,Romie” historii jednostkowej, co nie znaczy, że bohaterka w niej nie uczestniczy. To jednak uczestnictwo mimowolne, bo Cleo wie, że nie może pozwolić sobie na luksus buntu, by nie stracić wszystkiego, co do tej pory udało się jej osiągnąć od czasu wyjazdu ze zubożałej wioski. Wszystko wydarza się gdzieś obok, mija bohaterów, gdy akurat wyjdą do kina, na zakupy czy choćby za drzwi żegnać ojca, przeżywając w duszy swoje własne małe rewolucje. Taki sposób inscenizacji, oprócz wielokrotnie już przywoływanych przy okazji ,,Romy” ,,Nocy Cabirii” Fellininego, przywodzi na myśl Theo Angelopoulosa, a konkretniej sposób, w jaki wtłaczał on swoje postaci w dziejowe zawieruchy. Cuarón do tego odchodzi od schematu bohatera dominującego wśród narracji wzbogaconych o motywy kontestacyjne. Cleo nie ma w sobie nic z rewolucjonistki, biernie obserwuje, a jednak aura bohaterstwa, którą naznacza ją Cuarón jest wyraźnie wyczuwalna – bo w niespokojnych czasach spokój i bezwarunkowa miłość, którą obdarza swoich podopiecznych, są równie pożądane, jak odwaga. A i tą ukochana niania Paco, Pepe i SoFi wykazuje się w niezwykle naładowanej emocjonalnie finalnej scenie filmu.

 

Fresk zastąpiony zostaje w ,,Romie” przez panoramę zakreśloną zamaszystym ruchem kamery, której nie umyka przepaść ekonomiczna dzieląca służące i ich pracodawców, ale ponad wszystko łowiącej znamiona stłumionych emocji Cleo. Kadry ,,Romy”, balansujące między statycznością a płynnym ruchem, noszą ślady wpływu Lubezkiego, którego tym razem Cuarón zastąpił za kamerą ze względu na czasową niedyspozycję. Reżyser ,,Grawitacji” nadaje im jednak zupełnie nową jakość, wykazując zwłaszcza oko do detalu. Wybór dekoloryzacji w miejscu czarno – białej taśmy, przez niektórych wytykany jako wada, wydaje się słusznym posunięciem, biorąc pod uwagę, że Cuarón eksploruje osobiste wspomnienie ze współczesnej perspektywy, pragnąc uniknąć stylistyki retro-laurki.

 

Gdyby nie własna biografia, Cuarón musiałby się sporo natrudzić, by, tak jak zrobił to Fuentes, odnaleźć swoją Cleo. Choć żyje w willowej dzielnicy Roma, bohaterka głównie przemyka w zacienionych korytarzach bądź za plecami pracodawców, a nawet gdyby znalazła się na rodzinnej fotografii, to przypadkiem, gdzieś na drugim planie, choć to ona właśnie stanowi spoiwo domu, trzymając go w ryzach po odejściu ojca. Kamera panoramicznym obrotem zdaje się wręcz gonić za krzątającą się służącą, by ocalić ją od zapomnienia. Debiutująca na ekranie Yalitza Aparicio miękkością ruchów i łagodnością głosu nadaje postaci niewymuszony autentyzm. I choć ,,Roma” ma być hołdem złożonym kobietom, które wychowały reżysera, zdaje się, że Cuarón traktuje postać Cleo ze szczególnym namaszczeniem.

 

Znając biograficzne zaplecze ,,Romy”, można by spodziewać się opowieści o żeńskiej solidarności. Choć kobiece doświadczenie dobrze sytuowanej matki chłopców i biednej służącej splata się w momencie, gdy obie zostają porzucone przez ojców swoich dzieci, solidarność ponad podziałami wydaje się tutaj pozorna. To pani Sofia dyryguje tą relacją, stawia w niej warunki – w przypływie dobrej woli organizuje podwładnej dobrą położną, bierze na wycieczkę, innym razem jednak wyładowuje na niej własne frustracje i obarcza winą za swoje niepowodzenia. Uprzywilejowani bohaterowie ,,Romy” owszem, wykazują gesty dobrej woli, ale deprymująca jest zależność Cleo wobec tych odruchów. Bardziej krzepi wyłaniający się ze splotu historii dwóch kobiet anty-patriarchalny wymiar filmu. To już kolejne dzieło, w którym Cuarón deklaruje wiarę w kobieca siłę, jednak pierwsze, które oprawia w tak osobistą, kameralną narrację i przemyślaną estetykę. Szczęśliwie, obawy o nadmierną autorskość okazały się w tym przypadku zupełnie bezpodstawne. Chciałoby się aż poprosić o kolejną ,,Romę” – ale w kontekście dotychczasowych dokonań reżysera można się spodziewać, że znów zmieni skórę. 

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version