ROMA – recenzja

Chyba mam nowy filmowy numer 1. Chodzi oczywiście o “Romę” Alfonso Cuarona. Wyszedłem z kina godzinę temu, dalej mam ściśnięte gardło, łzy błąkające się gdzieś w kącikach oczu i dalej nie widzę żadnych wad. Każdy element był na swoim miejscu, nie było niepotrzebnej sceny, były za to pokłady doskonałości wyżyny reżyserskie, scenopisarskie, zdjęciowe i chyba każde inne. Wraz z kilkuletnimi bohaterami odkrywałem świat na nowo.

Perfekcyjne jest otwarcie. Film Cuarona rozpoczyna statyczne ujęcie na przelewające się powoli po podłodze patio fale. Na tym tle widzimy napisy. Po nich kamera spokojnym najazdem przemieszcza się w górę i widzimy główną bohaterkę sprzątającą podłogę. Od tego momentu spokojnie, niespiesznie i pięknie zaczyna płynąć “Roma”.

Perfekcyjna jest historia. Cuaron wraca do czasów dzieciństwa, umieszcza akcję w latach 70., w swoim rodzimym Meksyku. Nie ucieka się jednak do nieco egoistycznej perspektywy młodszego siebie, tylko opowiada historię służącej Cleo. Młody Alfonso, choć nie wymieniony z imienia, jest zapewne jednym z czwórki dzieci rodziny, u której mieszka i pracuje Cleo. Kluczowym wydarzeniem “Romy” jest zajście Cleo w ciążę, zmienia to sytuację zarówno jej, jak i całej rodziny. I chyba nie uważam, że powinienem już więcej mówić, bo choć historia nie jest ani zaskakująca, ani bardzo istotna w odbiorze, chyba lepiej ją poznać samemu.

Perfekcyjnie opowiada tę historię scenariusz. Nie ma eksperymentów, prosta, klasyczna trzyaktowa struktura wystarcza. Może nie aż taka zwykła, bo pod całkowitą i doskonale widoczną kontrolą Cuarona. Scenariusz “Romy” jest imponujący dzięki prostemu i niezwykle skutecznemu rozwiązaniu: subiektywnej narracji. Reżyser nie daje się skusić na budowanie dodatkowych wątków, śledzenie innych postaci, czy dygresje, na palcach jednej ręki możemy policzyć ujęcia bez Cleo i będą to ujęcia subiektywne właśnie tej postaci, o scenach bez niej nawet nie ma co wspominać, bo takich tu po prostu nie ma. Dzięki temu zabiegowi cały film Cuarona jest spójny, kolejne sceny z siebie wynikają, wzorowo budowana jest bohaterka i nasza relacja z nią. Nawet przeskoki czasowe tu nie przeszkadzają ani razu nie poczułem się zostawiony z tyłu w historii, ani razu nie poczułem, że jakiejś sceny albo ujęcia mogłoby tu nie być. Wszystko dzięki strukturze.

Perfekcyjnie “Roma” jest zainscenizowana. Miałem wrażenie, że każdy krok postaci jest dokładnie rozpisany, a niektóre sceny były naprawdę wymagające. Cuaron potrafi opowiadać obrazem i to nie tylko we wnętrzach, ale równie dobrze, a może nawet lepiej monumentalnymi scenami zbiorowymi, z tłumami statystów w roli przechodniów, widzów kinowych, pacjentów szpitala czy protestujących studentów. A każdy z tych ruchów odbywa się w otoczeniu niezwykłej scenografii. Kadry są zagospodarowane do granic możliwości i każda paląca się świeczka, sztuczna ryba czy błotnista kałuża są dokładnie tam, gdzie być powinny.

Perfekcyjne są zdjęcia, w których obłędnie te wszystkie detale wyglądają. Kamera prowadzona przez samego Cuarona pozostaje w prawie ciągłym ruchu, wykonując obroty, kilkukrotnie nawet o ponad 360 stopni, za krzątającą się w domu Cleo, podążająca za nią ulicą albo schodząca schodami. Jednak niektóre sekwencje otwierają zbliżenia: na ludzi, przedmioty, wodę albo szybę samochodu. Ustawia to scenę w jakimś konkretnym miejscu i czasie i wyraźnie ogradza sceny od siebie. Czasem zbliżenia przechodzą w ogólne, dalsze kadry. “Roma” kręcona jest bowiem na bardzo długich, niespiesznych ujęciach i kamera mimo ciągłego zgiełku wewnątrz kadry pozostaje powolna w swoich ruchach. To wraz z faktem, że film Cuarona kręcony jest w czerni i bieli, nadaje mu poetyckiego, trochę sennego charakteru. I trudno się reżyserowi dziwić, nostalgia była przy tak osobistym filmie nieunikniona, ale jak wszystko inne, działa tu świetnie.

Perfekcyjnie jest zagrana. Cuaron postawił sobie poprzeczkę wysoko, praca z naturszczykami nie jest łatwa, a z głównych bohaterów tylko grająca matkę aktorka miała jakiekolwiek doświadczenie filmowe. Nie mam tu jednak absolutnie żadnych zarzutów do gry aktorskiej. Że aktorka grająca Cleo mamy się szansę przekonać wielokrotnie, bo taryfy ulgowej od reżysera nie dostała i dała radę odegrać i płacz, i ból, i szczęście i ani razu się nie potknęła. Podobnie jak niebywale urocze dzieci i reszta postaci.

Perfekcyjny w “Romie” jest dźwięk. Ten pozornie drobny element jest w filmie Cuarona szczególnie imponujący. Gdy w jednej ze scen matka płakała za drzwiami, miałem wrażenie, że to ktoś na sali, podobnie z dźwiękiem kanarka w jednej z ostatnich scen. Na łopatki rozkładają natomiast sceny pożaru i scena nad oceanem z realistycznym, ale i mającym w sobie coś niesamowitego dźwiękiem.

Ale „Roma” działa najlepiej jako całość, w której nie analizuje się dźwięku, zdjęć czy gry aktorskiej, ale daje się porwać emocjonalnemu tsunami. Dawno nie płakałem w kinie i bardzo dawno nie płakałem aż tak na żadnym filmie. Nie wiem, czy kiedykolwiek. Z reakcji sali i opinii znajomych wnioskuję, że nie ja jedyny. Także zachęcam do wybrania się do kina albo przynajmniej podłączenia rzutnika i porządnego sprzętu audio w domu i oddania się kinowemu świętu.

 

ZWIASTUN

 

Recenzja

5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • 10
Exit mobile version