SAUVAGE – recenzja

Jedną z największych zalet kina jako medium z pewnością jest to, że pozwala ono widzom poznawać historie, których normalnie mogliby nigdy nie mieć szansy poznać. Twórcy z całego świata eksplorują bowiem masę przeróżnych wątków tematycznych, mniej lub bardziej oczywistych dla oglądających dane dzieło grup – czy to etnicznych, społecznych, czy po prostu obracających się w odmiennych kręgach zainteresowań niż tematyka danego obrazu. Dlatego film taki jak Sauvage – pełnometrażowy debiut francuskiego twórcy Camille’a Vidal-Naqueta – to produkcja, która wielu polskich widzów może zaszokować swoją bezpardonowością i bezwzględnością w ukazywaniu historii głównego bohatera, zwłaszcza ze względu na środowisko, w jakim się on obraca. Sauvage po raz pierwszy zadebiutowało na zeszłorocznej edycji festiwalu w Cannes, gdzie spotkało się z bardzo pozytywnym odbiorem. Podejście reżysera do własnego dzieła to zarazem jedna z jego największych zalet – nie ocenia on swoich bohaterów i przedstawia uliczną prostytucję, można by rzecz, kompletnie bez ogródek; bez zbędnego negowania tego, co się z nią wiąże. Szkoda jednak, że Vidal-Naquet jest tak pewien swojej wizji, że nie pokusił się o nadanie całości zgrabniejszego szkieletu – zarówno fabularnego, jak i kompozycyjnego.

Przez cały film podążamy wraz z kamerą za plecami Leo – młodego mężczyzny, który całe dnia spędza na poszukiwaniu klientów na ulicach Francji. Leo jest żyjącą z dnia na dzień męską prostytutką – wszystkie zarobione pieniądze od razu wydaje na jedzenie lub trwoni na narkotyki, przez co grzebanie w śmieciach, gdy „biznes nie idzie”, to dla niego chleb powszedni. Nietrudno się domyślić, że taki styl życia nie sprzyja zdrowiu mężczyzny. Leo szybko zaczyna chorować, lecz bagatelizuje objawy, takie jak kaszel czy złe samopoczucie; w końcu nie może pozwolić sobie na „urlop”. Nieczułe środowisko, w jakim pracuje, nie sprzyja również nawiązywaniu bliższych relacji – jego jedynym przyjacielem i równocześnie „kolegą po fachu” jest rówieśnik Ahd. W bezdusznym i dzikim świecie seksu oraz rozpusty prawdziwa bliskość jest na miarę złota, o czym bohaterowie szybko się przekonują.

Akcja Sauvage opowiada zaledwie o kilku dniach z życia postaci, dzięki czemu możemy zanurzyć się w ich codzienną rutynę z troską o szczegóły. Reżyser szybko wytacza swoje najcięższe dzieła – wszyscy przyzwyczajeni do ucinania scen seksualnych tuż przed ich właściwym rozwinięciem mogą czuć się zbici z tropu. Camille Vidal-Naquet doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zawód Leo i Ahda nie kończy się w momencie zamówienia usługi i zasłonienia kotary prysznicowej; bezpośredniość w ukazywaniu seksualnych zbliżeń, którym daleko do czułych aktów miłości, jest jednym z największych przekleństw, a zarazem sił całego filmu. Homoseksualny seks przedstawiony w tak zwierzęcy sposób dla wielu widzów może okazać się widokiem wysoce odstręczającym. Kamera nie pozostawia zbyt wiele wyobraźni, wybierający się do kina wrażliwsi widzowie powinni więc dwa razy się zastanowić, czy seans w domowym zaciszu nie byłby dla nich jednak lepszym i mniej traumatycznym rozwiązaniem.

Sam pomysł na film na etapie eksplikacji musiał brzmieć naprawdę świetnie – tym bardziej szkoda, że tak bardzo zawodzi jego realizacja. Scenariusz jest bardzo umowny i szczątkowy; poza scenami imprez i ujęć z „godzin pracy” składa się zaledwie z kilku krótkich scen, które spajają ze sobą wydarzenia w niezbyt zgrabną i, wydaje się, niezbyt przemyślaną całość. I mimo że aktorzy – rewelacyjni w swoich rolach Felix Maritaud i Eric Bernard – dobrze radzą sobie z zagraniem tego, co im dano, ciężko nie odczuć niedosytu podczas ich wspólnych konfrontacji, z których ciężko zapamiętać choć jedno słowo. Proces przechodzenia ze sceny na scenę również nie odbywa się bez zgrzytów; fakt, prawdopodobnie zamierzony efekt chaotyczności zostaje tu osiągnięty, ciężko nie odnieść jednak wrażenia, że wynika to bardziej z technicznych niedoróbek, niż konsekwentnie realizowanego zamysłu w montażowni. Całość przypomina więc projekt zaliczeniowy tego zdolnego ucznia z ostatniej ławki, który fakt, miewa przebłyski geniuszu i zdarzy mu się zasłyszeć użyteczną informację – gdy jednak zbliża się deadline, postanawia on na szybko posklejać ze sobą elementy, byle tylko zaliczyć. I faktycznie, opowieść pełna jest dużych emocji – lecz wybrzmiałyby one o niebo lepiej w nieco bardziej dopieszczonych scenach.

Na duży plus zasługuje za to strona audiowizualna. Wybór muzyki jest bardzo trafny i adekwatny do prezentowanych wydarzeń, utwory też odpowiednio wchodzą pod skórę i bardziej przykuwają do ekranu (Trapped On The Moon już na stałe dołączyło do mojej playlisty na Spotify). Operatorzy kamer również spisują się bez zarzutów i dobrze wykonują swoją pracę, skrupulatnie korzystając z danych im przestrzeni.

Gdy chcę podsumować Sauavage, na usta (czy w tym przypadku – na klawiaturę) cisną mi się tylko dwa słowa: niewykorzystany potencjał. Mimo wielu plusów, w tym przede wszystkim dobrej fabuły i płynącej z niej refleksji, trudno nie odnieść wrażenia, że wszystko mogłoby być zrobione po prostu… lepiej. Film nie zostaje z widzem na długo po seansie, lecz mimo tego warto dać mu szansę, jeśli zainteresowała nas poruszona tematyka, ponieważ przedstawiona zostaje ona w bezkompromisowy sposób. A czasem każdy z nas potrzebuje zderzenia z nie-zawsze-kolorową rzeczywistością.

WYWIAD Z REŻYSEREM

Recenzja

3 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Sauvage
Exit mobile version