SHADOW – recenzja

Shadow – najnowszy film Yimou’ego Zhanga, uznanego chińskiego reżysera oraz zdobywcy wielu nagród, w tym m.in. BAFTA za filmy Żyć! i Zawieście czerwone latarnie – to ciekawy gatunkowy miks, który przyciąga uwagę swoją tematyką, stylistyką, melodramatycznie prowadzoną fabułą i niekonwencjonalnymi rozwiązaniami formalnymi. Umiejscowienie akcji w II wieku skutkuje bogatymi i atrakcyjnymi dla filmowej kamery kostiumami oraz scenografią; kolorystyka, w której dominuje głównie czerń i biel sprawia wrażenie obcowania z monumentalną historią, a sceny akcji imponują swoją pomysłowością i groteskową widowiskowością. Szkoda jednak, że całość, mimo że składa się z wielu atrakcyjnych elementów, tworzy film bardzo nierówny i nieangażujący – Shadow to z pewnością dzieło oryginalne i dostarczające (czasami) rozrywki, nieprzemyślana konstrukcja (z rozciągniętą i nużącą pierwszą połową na czele) i kompletny brak chemii między postaciami sprawia jednak, że krótko po seansie bardzo łatwo o nim zapomnieć.

Reżyser przenosi nas do Królestwa Pei II wieku, które pogrążone jest w spiskach i walce o władzę. Film sięga do historii starożytnych Chin i skupia się na historii Trzech Królestw oraz konflikcie między państwami Pei i Yang, które pełne są szalonych intryg i politycznej rywalizacji. Legendarny dowódca Ziyu, w celu obrony Pei od nieuchronnego wpływu wrogów, zaczyna posługiwać się swoim „cieniem” – sobowtórem, który zastępuje go w walce. „Cień” wyzywa na pojedynek wrogiego generała, Jingzhou. Stawką ma być utracone wcześniej przez Pei miasto Jing. Nastroje na królewskim dworze zostają dodatkowo podburzone, gdy władca Yang wystosowuje do króla Pei prośbę o wejście w konkubinat z jego siostrą, księżniczką Qingping. Rozpoczyna się niełatwa i wymagająca wielu poświęceń walka o władzę.

Ciężko nie docenić tu oprawy audiowizualnej – film od samego początku imponuje elegancją i dbałością o szczegóły, jeśli chodzi o odwzorowanie epoki i zdjęcia. Dużej wartości artystycznej dodaje również zastosowany na obraz filtr, który sprawia, że w Shadow wiodącą barwą jest powstała z przemieszania czerni i bieli szarość, co budzi skojarzenia z kinem noir. Znajduje to swoje uzasadnienie fabularne – w sieci intryg i politycznych sztuczek ciężko na początku jednoznacznie ocenić działania postaci i ich motywacje, przez co widz nie zostaje „postawiony w pozycji” do sympatyzowania z żadną ze stron, przynajmniej we wstępie. Jesteśmy więc zaledwie obserwatorami w całości zależnymi od wizji Zhanga, który rozwija swoją historię bezstronnie i… nieco zbyt ślamazarnie, co sprawia, że niemal cała pierwsza godzina filmu służy wprowadzeniu i nakreśleniu najważniejszych wątków przewodnich, które swoje rozwinięcie znajdą o wiele później. Obranie takiego, a nie innego reżyserskiego steru wystawia widza na dużą próbę cierpliwości; w pewnym momencie postaci sprawiają wrażenie, jakby brały udział w konkursie na wygłoszenie jak najbardziej patetycznego monologu. Szkoda jednak, że nagrodę trzeba by podzielić pomiędzy całą główną obsadę, bo ciężko znaleźć w Shadow postać wyłamującą się ze schematu przesadnie poważnej dialogowej polifoniczności, a gdy w filmie Zhanga znajdą się elementy humorystyczne, wywołują one raczej zażenowanie, niż rozluźniają zbyt spiętą wcześniej atmosferę.

Jeśli o samych postaciach mowa, są one bardzo papierowe i zwyczajnie nieciekawe; to pionki na fabularnej planszy, które przesuwają się według reżyserskiego widzimisię, po czym podejmują różne decyzje, służące przejściu do kolejnej sceny, rozwijającej historię zdarzenia, i tak w kółko. O ich braku autentyczności najlepiej świadczy fakt, że gdy dochodzi do interakcji o charakterze intymnym – takich jak monolog wyjawiający ważne fakty z przeszłości postaci czy sceny rozwijające relacje – wypadają one sztucznie i wybijają z klimatu panującego w całym filmie. Niektórzy mogą powiedzieć, że ciężko czepiać się tego elementu, skoro to ewidentnie wypadkowa obranej przez reżysera konwencji; jeśli tak jest w istocie, to z kolei trudno tak źle wyegzekwowaną konwencję chwalić. Nie mam jednak nic do zarzucenia wcielającym się w główne role aktorom – kreacje są odpowiednio teatralnie podniosłe i dobrze wpasowują się całość (zwłaszcza pochwalić trzeba odgrywającego podwójną rolę króla i jego sobowtóra Denga Chao). Trudno w zasadzie powiedzieć, z jakim gatunkiem mamy do czynienia – jak na film historyczny, Shadow zbyt słabo rozwija tematykę dla osób niezaznajomionych z historią starożytnych Chin, jak na melodramat, zbyt słabo angażuje, a jak na film akcji – zwyczajnie nudzi i każe sobie zbyt długo czekać na rozwinięcie. W przypadku tak długiego czasu trwania – ok. 105 minut bez napisów końcowych – jest to zwyczajnie niefortunne dla prezentowanej historii, która w filmowej formie ma w sobie masę niewykorzystanego potencjału i przesadnie rozciągniętych scen.

Po nużącej pierwszej połowie przychodzi czas na drugą, w której czeka nas wiele efektownych kulminacji. I tutaj film Zhanga momentami naprawdę błyszczy przez element, który sprawia, że seans mimo wszystko wybija się z tłumu, mianowicie – pomysłowość i realizacja scen walki. Trzeba przyznać, że reżyser wymyślił tu coś naprawdę zachwycająco groteskowego – bohaterowie pojedynkują się… przy pomocy specjalnie przystosowanych i wielofunkcyjnych parasoli, wykonanych z metalowych ostrzy, do tego – przypadek? – pojedynki te zawsze przypadają na porę deszczową. Brzmi szalenie? I słusznie, bo takie jest w istocie – sceny akcji Shadow zrealizowanie są po hollywoodzku i z dużą dbałością o detale. Duże wrażenie robi także choreografia „walecznych wygibasów” – widać, że twórcy doskonale bawili się podczas realizacji sekwencji akcji i zadbali o to, by widz również poczuł się usatysfakcjonowany w niekonwencjonalny sposób. W drugiej godzinie Shadow więc dostarcza całkiem sporo rozrywki, wrażenie to zostaje jednak zepsute przez zakończenie, które skutecznie przypomina nam, z czym mamy do czynienia – z nieangażującą i nużącą historią, która próbuje ratować się kilkoma grubymi nićmi szytymi zwrotami akcji.

Na plus można też z pewnością uznać wszechobecną symbolikę – film naszpikowany jest odwołaniami do filozofii taoizmu, i to zarówno w warstwie wizualnej (obecny na okładce recenzji wygląd placu, na którym bohaterowie walczą ze sobą), jak i fabularnej (zależność sobowtóra od jego pierwowzoru porównana do przenikających się wzajemnie sił yin i yang). Widać spory kunszt reżyserski w łączeniu historii z towarzyszącym jej otoczeniem  – szkoda jednak, że to, co rozgrywa się przed naszymi oczami, nie jest choć w połowie tak zajmujące, jak reżyser próbuje nas przekonać, że jest.

Ostatecznie historia jawi się jako banalna i… po prostu nudna, co jest największym grzechem produkcji. Shadow nierzadko imponuje wizualnie i jest ładnym nabytkiem do dorobku kina kostiumowego tamtego okresu, sceny akcji są czymś nietypowym i atrakcyjnym, słabo rozwinięte postacie i nieciekawie prowadzona fabuła skutecznie eliminują jednak pozytywne wrażenia płynące z seansu. Nie warto – chyba że przemawiają do was wolno rozwijające się, patetyczne historie, którym jesteście skłonni dużo wybaczyć.

 

Film dostępny na: Chili

Recenzja

2 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Shadow
Exit mobile version