Plata o plomo, święta zasada porządkująca świat Pabla Escobara, pokutuje w kolumbijskim społeczeństwie znacznie dłużej, niż nam się wydaje. Przekonują o tym Ciro Guerra i Cristina Gallego, przenosząc nas w zdominowany rytuałami świat Indian Wayuu, którego odwieczny porządek burzą dopiero pokusy kapitalizmu.
Brzmi jak polityczny manifest? Nic bardziej mylnego. Twórcy, owszem, stroją sobie żarty z prokapitalistycznej propagandy (Pamiętajcie – nie dla komunizmu, napomykają beztroscy hippisi, zakupiwszy od głównego bohatera worek marihuany). Niemniej, nie idą skrótową drogą, siląc się na antysystemowe konstatacje, a raczej subtelnie, z antropologicznym zacięciem, przyglądają się, jak postęp gospodarczy unicestwia tradycję. To odwrót od korzeni, dewaluacja przekazywanych przez wieki wartości stanowi największe przewinienie bohaterów ,,Snów wędrownych ptaków”. Gdy ich dzieciom przyjdzie bowiem wrócić do punktu wyjścia, okaże się, że nie przekazano im podstawowej wiedzy, umożliwiającej przetrwanie na pustynnych ziemiach plemienia. Morał z tego prosty, ale jakże wybrzmiewający w świecie, w którym w imię interesu wycina się połacie amazońskiej dżungli i zastępuje hotelami instytucje kultury: pomnażanie dóbr jest surogatem rozwoju, odwraca uwagę, od tego co najważniejsze, a w konsekwencji pozostawia nas bezradnych w obliczu ich utraty.
Akcja filmu toczy sie na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, na terenie przygranicznej pustyni La Guajira, zamieszkiwanej przez plemię Wayuu. Raphayel, pragnąc poślubić młodą Indiankę Zaidę, musi zdobyć wykupne w postaci kilkudziesięciu kóz, krów i drogocennych bransoletek, co zdecydowanie przekracza jego skormne możliwości. Wraz z przyjacielem decyduje się na uwinięcie interesu z amerykańskimi hippisami, przebywającymi na ,,misji” w pobliskiej bazie Korpusu Pokoju. Popyt na trawkę okazuje się większy, niż się spodziewali, a drobny biznes wkrótce rozrasta się do przedsiewziecia na międzynarodową skalę. Kiedy przyjaciel Raphayela bez skrupułów morduje dwóch amerykańskich wspólników, w społeczności Wayuu zachodzi nieodwracalny podział. Od chwili pierwszego pociągnięcia za spust, przemoc eskaluje, dążąc ku nieuchronnej tragedii.
Bela Tarr zapewne stwierdziłby, że to historia stara jak świat, i oczywiście, miałby rację. Dodałby też, że liczy się, jak jest opowiedziana – a etnograficzna wrażliwość Guerry i Gallego to walor filmu, który zdecydowanie przeważa nad narracją. Ciro Guerra już przy okazji nominowanego do Oscara ,,W objęciach węża” udowodnił, że zależy mu na portretowaniu Kolumbii nieznanej, ukazywanej poprzez zderzenie kultur wyrosłych na zupełnie innych filarach. ,,Sny wędrownych ptaków” są obrazem przystępniejszym dla odbiorcy, naznaczonym większym narracyjnym rozmachem, ale i tutaj bardziej, niż sama opowieść, frapuje obraz pustynnego plemienia, rządzonego odwiecznym kodeksem zbudowanym na szacunku i honorze. Indianie Wayuu ponad racjonalizm stawiają intuicję, a znaków upatrują w sygnałach wysyłanych przez przyrodę i własnych snach. Twórcy nie spoglądają na nie z wyższością; wręcz przeciwnie, idą za nimi, wplatając w scenariusz szczyptę magicznego realizmu, nomen omen, właściwego kolumbijskim wytworom kultury. Struktura narracyjna również podporządkowana jest plemiennej przypowieści – każdy z rozdziałów inicjuje pieśń tradycyjnego śpiewaka Wayuu, który wie już, jak skończy się historia i nadaje jej gorzką puentę.
,,Sny wędrownych ptaków” stanowią swoisty kontrapunkt dla wspomnianego już ,,Narcos”, którego genezą bywają określane. Brak tu fetyszyzacji przemocy, która przysporzyła serialowi tylu fanów; strzały padają nagle, niezdarnie, nieokraszone efektownymi kwestiami. Również stosunek do Ameryki stoi w opozycji do serii portretującej losy Pablo Escobara; podejście Guerry i Gallego jest bliższe myśli Eduardo Galleano, słynnego autora ,,Otwartych żył Ameryki Łacińskiej”. Chociaż bohaterowie sami są winni swojej chciwości i niegodziwości, katalizatorem jest tu amerykański popyt – motyw ten wydaje się stanowić metaforę losów całego kontynentu, który północny sąsiad stopniowo ubezwłasnowolniał gospodarczo. Jest to jednak subtelnie zaznaczona sugestia, nieprzysłaniająca porywającej, choć starej jak świat opowieści o ludzkich namiętnościach i pragnieniu władzy. Dodając do tego zachwycającą stronę wizualną, otrzymujemy dzieło depczące po piętach ,Romie” i ,,Zimnej wojnie”, tegorocznych oskarowych faworytach.
ZWIASTUN
Recenzja
Moja ocena filmu:
-
ocena
Dyskusja