SYNONIMY – recenzja [25. FF Wiosna Filmów]

Synonymes – tegoroczny zwycięzca Złotego Niedźwiedzia, najważniejszej nagrody festiwalu filmowego w Berlinie – to kolejny film Nadava Lapida, izraelskiego twórcy odpowiedzialnego między innym za oryginalną wersję Przedszkolanki. Synonimy do regularnej dystrybucji w najbliższych miesiącach wprowadzi Aurora Films, wybrani szczęśliwcy jednak (w tym również i ja) mieli szansę obejrzeć film podczas otwarcia tegorocznej edycji festiwalu Wiosna Filmów w Warszawie. Trudno wyobrazić sobie lepszy repertuarowy wybór na tę okazję – Synonimy bowiem to produkcja bardzo na czasie, podejmująca niewygodną tematykę w świeży i nowatorski sposób. W połączeniu z humorem i mrugnięciami okiem do widza mamy do czynienia z bardzo charakterystycznym, choć nieco przydługim filmem, mającym szanse wywołać wśród widzów spore poruszenie.

Głównym bohaterem jest Yoav – młody Izraelczyk, który ucieka z rodzimego kraju po traumie spowodowanej obowiązkową służbą wojskową. Postanawia zamieszkać w Paryżu, lecz znajomość zaledwie podstaw języka francuskiego zmusza go do nauki – wyszukuje tytułowe synonimy znanych mu słów w nowo kupionym, niezbyt obszernym i – na życzenie – „nie za ciężkim” słowniku. W procesie asymilacji kulturowej pomagają mu również przypadkowo poznani Emile oraz Caroline – typowi przedstawiciele zamożnego, francuskiego mieszczaństwa (w tych rolach: Quentin Dolmaire oraz znana z Kochanków jednego dnia Louise Cheviolette). Przez cały czas trwania akcji obserwujmy zmagania Yoava (świetnie odegranego przez bardzo naturalnego w tej roli Toma Merciera) w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości – gołego i wesołego bohatera (dosłownie i w przenośni) czeka wiele mniej lub bardziej zabawnych perypetii, podczas których będzie próbował odciąć się od niechlubnej przeszłości i na nowo odkryć samego siebie w zupełnie obcym środowisku. Towarzyszyć mu przy tym wszystkim będzie prezent od Emile’a i Caroline – cienki, żółto-pomarańczowy płaszcz, z którym Yoav nie rozstaje się ani na krok.

Lapid podchodzi do realizacji własnej historii w bardzo autorski sposób – Synonimy pełne są narracyjnej zabawy i zróżnicowanych operatorsko scen. Przez większość czasu film jest bardzo dynamiczny i nieoczywisty, co sprawia, że trudno przewidzieć, dokąd zaprowadzi nas kolejna scena. Z drugiej strony zaburzone jest poczucie spójności – łatwo można się pogubić, na czym powinniśmy się w danym momencie skoncentrować. Taka, a nie inna narracja znajduje swoje uzasadnienie, gdy spróbujemy zrozumieć głównego bohatera – zagubionego w mieście zakochanych Yoava. Możliwe, że lekki montażowy chaos ma na celu wprowadzenie nas w podobny stan, w jakim znajduje się ta postać i ułatwić nawiązanie z nią więzi. Dzięki temu snuta opowieść ma szansę oddziałać na nas o wiele mocniej. Yoava zresztą trudno nie polubić – jest bardzo żywiołowy i – mimo początkowej bariery językowej – wygadany, dzięki czemu jego zmagania śledzi się z dużym zainteresowaniem. Daleko mu do archetypu wiecznie smutnej i przygnębionej postaci z powojennym stresem pourazowym, z którymi tak często mamy do czynienia w innych produkcjach.

Film Nadava to przede wszystkim jednak bardzo celna obserwacja społeczna reżysera na temat zjawiska uchodźstwa wśród młodych ludzi – wyróżnia się dzięki temu, że nie stawia tylko na swój dramatyczny wydźwięk. Pełno tutaj czarnego humoru, wynikającego bezpośrednio z umieszczania bohaterów w absurdalnych sytuacjach – zdarzenia te często podszyte są warstwą ironii, zawierając w sobie także element społecznego komentarza. Trudno nie zauważyć podobieństwa ze zwycięzcą Złotej Palmy sprzed dwóch lat – The Square, w którym to Ruben Ostlund posłużył się bardzo podobnym zabiegiem w odniesieniu do sztuki współczesnej i jej znaczenia w życiu jeszcze bardziej współczesnych ludzi. W Synonimach twórcy stawiają jednak bardziej na lekko satyryczne przedstawienie sytuacji osoby, która za wszelką cenę chce zerwać wszelkie powiązania ze swoim poprzednim życiem i zbudować nowe w zupełnie innej, egzotycznej i fascynującej dla niej scenerii. Mimo wyraźnie widocznego zamysłu stojącego za tą opowieścią, przesłanie i refleksja płynąca po obejrzeniu filmu Lapida jest o wiele bardziej uniwersalna.

Jedynym znaczącym minusem, podobnie jak we wspomnianym już wcześniej The Square, jest zbyt duża wiara twórców we własną wizję i pójście „o krok za daleko”, zarówno jeśli chodzi o niesmaczny momentami i raczej irytujący już humor, jak i wytrącające nas z zaangażowania zabiegi fabularne. Film można by okroić z około pół godziny materiału i mam wrażenie, że nic by na tym nie stracił – a może nawet i zyskał nieco na wartkości. Zbyt długi czas trwania nie tyle nuży, co nie współgra z tempem opowieści, nawet jeśli spróbujemy to wyjaśnić zaproponowanym przeze mnie wcześniej uzasadnieniem w budowaniu kreacji postaci.

Zaraz po seansie będziemy bardziej skonfundowani, niż pewni wartości Synonimów. Jest to zdecydowanie film bardzo nietuzinkowy, wywołujący wiele skrajnych emocji – nic więc dziwnego, że tak bardzo przypadł do gustu tegorocznemu składowi jury w Berlinie. To formalny eksperyment, lecz z wyraźnie określonym na siebie pomysłem i dużą dawką świeżości, która w kinie jest zawsze potrzebna.

ZWIASTUN

Recenzja

3,5 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version