SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ – recenzja

Bałagan po polsku

Katarzyna Rosłaniec ma bardzo dobre oko do kadrów. Serio, niektóre ujęcia z „Szatan kazał tańczyć” są naprawdę ładne i wydają się skrupulatnie przemyślane, a reżyserka zdaje się mieć też i dobre wyczucie co do zestawienia barw, kontrastów czy podkreślania pewnych istotnych elementów w pozornie niebogatych w treść zdjęciach. Tylko że takie oko niekoniecznie znaczy, że dane było jej robić filmy – mogłaby spróbować, chociażby w fotografii ślubnej, czy czymś podobnym. Kto wie, być może nie dostalibyśmy wtedy tak okropnego filmu.

A szkoda, bo pomysł wyjściowy według mnie jest naprawdę dobry – przedstawienie życia współczesnej, młodej dziewczyny w kilkudziesięciu, trwających dwie minuty scenach. Już na samym początku zostajemy poinformowani, że ich kolejność nie ma znaczenia i produkcja za każdym razem będzie mieć sens – nieważne, jak poskładamy poszczególne jej elementy. No nie powiem, zabrzmiało to interesująco – film wyglądał na produkcję, która faktycznie ma coś jawnego do powiedzenia i robi to na tyle dobrze, że nie potrzebuje ciągłości fabularnej. Szkoda, że już po zaledwie 5 minutach dostrzegamy, jak bardzo reżyserka zmarnowała swój własny pomysł i pogubiła się w koncepcie, ale… no wiecie, w trakcie już trochę głupio było jej to wszystko zmienić.

Sceny są chaotyczne, ubogie w treść i zbyt obrazowe – całkiem niezłe aktorstwo głównej bohaterki (w tej roli Magdalena Berus) niestety ich nie ratuje. Rosłaniec przemiela tę postać przez wiele doświadczeń, do których możliwe, że młodzież faktycznie mogłaby się odnieść, lecz robi to zbyt radykalnie i bez żadnego wyczucia. Ważna rola w życiu seksu, którego Karolina używa do pewnych celów, zaznaczona jest zbyt grubą kreską i widząc kolejne, sztucznie przedłużane sceny stosunków, nie możemy czuć nic więcej niż tylko zażenowanie. Podobnie jest z okropnie sztucznymi scenami ze „świata showbiznesu”, czyli posługiwanie się dla nikogo niezrozumiałym żargonem (do tego najczęściej w łamanym angielskim), by osiągnąć dla nikogo niezrozumiane cele. Wszystko przedstawione jest nam zza tak grubej szyby, że niemożliwe jest jakiekolwiek głębsze zaangażowanie w zaprezentowane wątki. Choć „wątki” to chyba zbyt mocne słowo.

Rosłaniec bowiem tak bardzo wierzy w to, co chce widzom przekazać, że sądzi, że sami chętnie dopowiedzą sobie kolejne rzeczy i spojrzą na jej bohaterkę pod wieloma kątami. Lecz zapomniała w tym wszystkim rozwinąć tę postać, co jest największym minusem – zwłaszcza w filmie, który przyjmuje taką formę. Gdy dowiadujemy się strzępkowych informacji o Karolinie i jej rodzinie, są to najlepsze i najciekawsze sceny. Zamiast skierować trochę światła na postać, byśmy mogli choć trochę odczuć z nią przykre i wesołe elementy z życia, skupiamy się na samych tych elementach, które, jak już wspomniałem – są zbyt przesadzone. Nie wspominając już o fragmentach, w których miłość reżyserki do własnego dzieła, wręcz rozlewa się z ekranu. Naprawdę miałem wtedy ochotę już wyłączyć ten nieskładny pokaz slajdów. Liczyłem jednak, że coś bliżej końca zepnie to wszystko jakąś klamrą i nada pewnym elementom głębszego sensu. No, przeliczyłem się.

Od strony technicznej także nie zostajemy niczym powaleni. Film jest okropnie nagrany od strony dźwiękowej, przez co dużej części dialogów zwyczajnie nie słychać, a montaż poszczególnych segmentów także pozostawia wiele do życzenia – zwłaszcza w produkcji, w której każdy z tych segmentów odgrywa (zdaniem twórcy) tak dużą rolę. Jak już wspomniałem, czasem trafią się naprawdę ładne kadry – cały film nagrany jest w formie kwadratu, przypominając przy tym, chociażby Oscarową 'Idę” i formuła ta sprawdza się naprawdę bardzo dobrze. Szkoda, że tylko ona. Gdyby zdecydowano się na tradycyjny sposób opowiadania historii, film może nie byłby wiele lepszy, lecz przynajmniej miałby szansę w pełni sprzedać nam swoją wizję i pewne wartości, które reżyserka zdecydowanie (choć nieudolnie) tu zawarła. W takim formacie jednak seans to zwyczajna droga przez mękę, której nie polecam nikomu.

 

2/10

Exit mobile version