TESLA – recenzja [American Film Festiwal 2020]

Zdjęcie: https://www.americanfilmfestival.pl/opis.do?id=9812

Zdjęcie: https://www.americanfilmfestival.pl/opis.do?id=9812

W filmie Michaela Almereydy Nikola Tesla (Ethan Hawke) jeździ na wrotkach, a Anne Morgan (Eve Hewson), będąca poniekąd narratorką tej historii, opowiada o nim za pomocą wyszukiwarki Google. Nawet śpiewający Ethan Hawke nie wystarczy jednak do tego, by zrewolucjonizować i zdekonstruować gatunek filmu biograficznego.

Współcześnie skomplikowana biografia i dokonania Nikoli Tesli stały się podstawą wielu teorii spiskowych, na czele z jego powiązaniami z legendarnymi starożytnymi kosmitami, o których programy właściwie codziennie oglądać można w polskiej telewizji. Tesla nie umknął także filmowcom. W 2006 roku sięgnął po niego Christopher Nolan w swoim Prestiżu (gdzie rolę tę, o czym warto przypomnieć, zagrał David Bowie). W zeszłym roku na ekranach kin w końcu pojawiła się, niestety nieudana, Wojna o prąd, której premierę opóźniła głośna sprawa Harveya Weinsteina oraz ujawnienie szeregu nadużyć i przemocy seksualnej, której dopuścił się producent. Na tej liście filmów znajdzie się także polski akcent w postaci Tomasza Kota, który ma wcielić się w Teslę w nadchodzącej produkcji Ananda Tuckera. W filmie Michaela Almereydy rolę legendarnego inżyniera i wynalazcy gra zaś wspomniany Ethan Hawke i nie jest to pierwsza współpraca obu panów. Ci spotkali się na planie również między innymi w Hamlecie (2000) oraz Anarchii (2014). I choć reżyser za wszelką cenę stara się uczynić Teslę filmem przełomowym, zawodzi w tym nie tylko widzów, ale także Hawke’a, o którym można powiedzieć, że w tym filmie jest… Cóż: jest, i się stara. Tak samo, jak Almereyda, który w obiecujący sposób stara się zagrać z widzem nie tylko poprzez podsuwanie mylnych tropów fabularnych, ale i nawiązania do współczesnego postrzegania Tesli. Niestety w żadnym ze swoich wysiłków nie jest konsekwentny, mimo tego, iż porusza interesujące wątki z biografii naukowca, sięgając nie tylko po konflikt ze wspomnianym Edisonem i jego oddziaływanie na ówczesną (i współczesną) rzeczywistość, ale też znajomość z legendarną aktorką Sarą Bernhardt czy kwestie tajemniczych (?), kosmicznych (?) sygnałów, które odbierał Tesla.

Tesla to film o ambicjach na poły eksperymentalnych, oferujący zupełnie inne spojrzenie na znany wszystkim biopic, nie tylko chcący w nietuzinkowy sposób przedstawić życie tytułowej postaci, ale i uchwycić esencję jego persony. Almereyda nie robi tego jednak spójnie, jednoznacznie decydując się na niekonwencjonalny sposób opowiadania, a jedynie przetyka swój standardowy film biograficzny zabiegami narracyjnymi i formalnymi. Te, wydaje się więc, zupełnie przypadkowe, jakby mające wyrwać widza z letargu nieustannych rozmów o prądzie, których reżyser inaczej nie potrafi uczynić atrakcyjnymi, nawet mając do dyspozycji aktorów takich jak Hawke czy grający Thomasa Edisona Kyle MacLachlan. Pozostaje więc jedynie żałować, że reżyser nie zdecydował się na zrealizowanie całego filmu w nieoczywistej konwencji. Szczególnie atrakcyjne mogłoby być wtedy posługiwanie się współczesnym odbiorem Tesli, który dopiero teraz, ale z dużą siłą, wydaje się ukorzeniać w popkulturowej świadomości. I to nie tylko dzięki (wątpliwym) zasługom Elona Muska.

Dla filmu Almereydy definiująca jest pewna zamierzona, choć może nie do końca przemyślana, sztuczność; ekspresyjne światło i niekiedy umowność tła, nawiązująca do tradycji teatralnej. Jednakże te nie do końca integralne z resztą filmu elementy mogą z filmu wybijać, podobnie jak zwroty do kamery, stanowiące część quasi wykładu na temat Tesli, który prowadzi dla widzów zauroczona naukowcem Anne Morgan, podając widzom kontekstowe informacje. Almereyda, nie pierwszy zresztą, wprowadza do swojego filmu także anachronizmy. Niestety, kilka zabiegów formalnych nie czyni Tesli filmem interesującym. Ten seans może być jedynie frustrujący, jakkolwiek dobre nie byłyby jego kadry czy jeżdżący na wrotkach Hawke. Bo największym przewinieniem w tym wszystkim jest po prostu nuda, która sączy się z ekranu, nie tylko męcząca dla widza, ale i nieprzystająca do osiągnięć Nikoli Tesli. Aż chciałoby się dokonać trawestacji z Gombrowicza: Boże, ratuj, jak to mnie elektryzuje, kiedy mnie nie elektryzuje?

Recenzja

2 Ocena

Moja ocena filmu:

  • Tesla
Exit mobile version