WIEŻA. JASNY DZIEŃ – recenzja

Czyli głośny debiut Jagody Szelc.

„Wieża. Jasny dzień” Jagody Szelc to film, który zrobił sporo szumu na Polskim Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Film, który bardzo ciężko tradycyjnie sklasyfikować – reżyserka bowiem bardzo umiejętnie żongluje pewnymi motywami, tworząc w stu procentach autorską wizję z niepodrabialnym klimatem, szerokim polem interpretacyjnym, a co najważniejsze – nową jakością. Bo mimo, że „Wieża..” ma pewne grzechy, jako całość jest obrazem bardzo unikatowym i czymś, co zdecydowanie chciałbym oglądać w polskim kinie częściej.

To produkcja bardzo arthouse’owa – po jej obejrzeniu nie dziwi mnie decyzja, że dystrybucja ominęła wszystkie multipleksy w naszym kraju. Wyjściowy punkt fabularny jest prosty, ale użyte do opowiedzenia historii środki mogą być zdecydowanie zbyt specyficzne dla niedzielnego widza poszukującego lekkiego seansu. „Wieża” rozpoczyna się przyjazdem wujostwa małej Niny do jej domu z powodu zbliżającej się komunii świętej dziewczynki. Wraz z nimi przyjeżdża także jej biologiczna matka, Kaja – która niewytłumaczalnie zniknęła na kilka lat i pragnie odnowić kontakt z córką. To wszystko, o czym warto wspomnieć przed seansem i wszystko, czego możemy być pewni, ponieważ podane jest nam na tacy; wszystkie inne wydarzenia przykryte są pewną mgiełką niepewności i momentami powinniśmy traktować je z dużym dystansem, starając się rozszyfrować podsuwane nam przez reżyserkę symbole.

Dużą rolę zarówno w kreacji bohaterów, jak i miejsca akcji odgrywa natura – sformułowanie „jasny dzień” zdecydowanie nie jest tu użyte przypadkowo. Wiele ukryte jest tu w każdym impresjonistycznie uchwyconym podmuchu wiatru czy pięknej, otaczającej postaci zieleni – Szelc tworzy kolejne kadry umiejętnie, dając nam się napawać zapierającymi dech w piersiach widokami, cały czas budując w nas coraz to większe i większe uczucie narastającego niepokoju. Widać tu inspiracje romantycznymi balladami rodem z Mickiewicza, gdyż horrorowa warstwa filmu (bo tak, to zdecydowanie jest horror – psychologiczny i inny, niż możemy się spodziewać, lecz napięcie towarzyszy nam cały czas) mrozi nam krew w żyłach w momentach, w których kompletnie się tego nie spodziewamy. A zarazem mimo, ze to kompletnie inny rodzaj filmu – towarzyszy nam przeczucie, jakby zaraz zza krzaka miała wyskoczyć zjawa niczym w budżetowym, amerykańskim dreszczowcu.

Obraz też dobrze się prezentuje od strony aktorskiej – zwłaszcza na uwagę zasługują tu dzieci, które wypadają niezwykle naturalnie i niewymuszenie. Bardzo korzystnie wypada także Anna Krotoska, której główna bohaterka ciągnie cały film na swoich barkach i to jej większość czasu towarzyszy kamera. Strzałem w dziesiątkę okazało się również obsadzenie Małgorzaty Szczerbowskiej, której Kaja jest wykreowana niejednoznacznie i sama postać stale przykuwa naszą uwagę, kradnąc sceny. Najsłabsze ogniwo to próbujący zerwać z metką aktora telewizyjnego Rafał Kwietniewski – jak bardzo bym się nie starał, często miałem wrażenie, ze oglądam specjalny, pełnometrażowy odcinek „Pierwszej miłości”, co nieco wybija z immersji.

Cały seans w głowie towarzyszy nam pytanie, jak to się wszystko skończy – i mimo, że zakończenie również unika schematycznych rozwiązań, ostatnie kilkanaście minut to istna uczta, w których dotychczasowa kreacja otoczenia i nawet momenty znużenia nabierają o wiele więcej seansu i drugiego dna. Choć muszę przyznać, że nie obyło się bez lekkich zgrzytów – Szelc momentami zdaje się być tak pewna swojej wizji, że zamiast skupiać się na wydźwięku pojedynczych scen myśli na większą skalę, przez co pewne momenty są nierówne i nużą, lekko psując zbudowany wcześniej efekt. Są to jednak zaledwie pojedyncze sekwencje, które nie psują odbioru całości – jest ona zbyt oryginalnie zbudowana i satysfakcjonująco oniryczna.

Thriller psychologiczny, horror, metafora, rodzinny melodramat – jakby o „Wieży” nie mówić, jest to przede wszystkim wyszukana i przemyślana zabawa formą i przykład dobrze wyegzekwowanej wizji reżyserskiej. A w tym samym czasie to jeden z najbardziej interesujących seansów, jakie odbyłem w tym roku i coś, czemu zdecydowanie warto dać szansę – nawet, jeśli nie gustujecie w pełnym dziwności kinie niezależnym. Bo to głównie bardzo interesujące doświadczenie kinowe i coś, co może skutecznie zająć wasze myśli na kilka długich dni. Jeśli nie interesuje was komercyjne kino, które obecnie oblega multipleksy i szukacie czegoś wartościowego – poszukajcie najbliższego kina studyjnego i wybierzcie się na „Wieżę. Jasny dzień”. Istnieje duża szansa, że kompletnie zatopicie się w tym klimacie tak jak ja i nie będziecie żałować poświęconego czasu – to debiut, na który warto zwrócić uwagę.

Recenzja

4 Ocena

Moja ocena filmu:

  • ocena
Exit mobile version